Twórczość, wolność, odpowiedzialność

Anna Kucharska - Zygmunt | 28 września 2020

Gdy zdecydowałam się zabrać mojego najmłodszego syna „z systemu”, po ukończeniu przez niego trzeciej klasy szkoły podstawowej, to ta odpowiedzialność w pierwszej chwili bardzo mnie przytłoczyła. Do tej pory podświadomie obarczałam odpowiedzialnością za edukację moich dzieci szkołę.

Temat edukacji w Polsce studiuję od pół wieku: po pierwsze na sobie samej (od przedszkola po studia studia i stałe doszkalanie się), po drugie poprzez towarzyszenie w edukacji moim czworgu dzieciom (Antek jest młodszy od swojej najstarszej siostry 16 lat). Mam więc, po pierwsze, własne doświadczenie tej edukacji, wspomnienia ze szkolnej ławy i ich ogląd z perspektywy czasu, jakiś bilans zysków i strat. Po drugie – kilkukrotne doświadczenie „zaglądania” moim dzieciom przez ramię w zeszyty, przyglądanie się pracy rzeszy nauczycieli, kontaktu z wieloma, wieloma rodzicami (kontaktu towarzyskiego i zawodowego). Przy czym jako osoba dorosła „studiowałam edukację” z pozycji mamy i psychologa oraz nauczyciela w klasie „0” i „I” (dwuletni epizod w mojej pracy). Pierwsza i główna refleksja, która przychodzi mi na myśl to ta, że przez pół wieku świat zmienił się diametralnie i cały czas bardzo szybko się zmienia, a szkoła stoi w miejscu, zmieniając jedynie rekwizyty.

Widząc jak moje dzieci są różne, reagowałam na ich potrzeby zmieniając im szkoły, gdy to się wydawało dobrą opcją, oraz nie posyłając dzieci do danej szkoły tylko dlatego, że „tam chodziła siostra”. Dlatego poznałam też dogłębnie więcej konkretnych placówek, niż mam dzieci. Moją niezłomną zasadą było dążenie do tego, aby „obsługa szkoły” była obowiązkiem dzieci. Oczywiście deklarowałam pomoc, ale nigdy nie odrabiałam z dziećmi zadań. Czasami zdarzało mi się budzić zgorszenie innych mam, gdy w przypadkowej rozmowie okazywało się, że nie wiem, co moja córka/syn teraz „przerabia z biologii i czy już ma zrobioną pracę na technikę”. Miałam wrażenie, że z upływem lat rodziców zaangażowanych w codzienne, czasem wielogodzinne, odrabianie z dziećmi lekcji, lawinowo przybywa. Z rozmów wiedziałam, że tej formy spędzania ze sobą czasu zarówno dzieci, jak i rodzice, mówiąc delikatnie, bardzo nie lubią. Jasne jest, że to nie służy rodzinnym relacjom i w nienaturalny sposób „mebluje codzienność” całej rodzinie. Co jednak robić gdy podstawa programowa niemal z roku na rok puchnie i trzeba pędzić z programem, żeby „wyrobić się” w roku szkolnym, którego długość się nie zmienia? Rośnie presja, coraz więcej nauki przechodzi ze szkoły do domu, coraz mniej dzieci jest w stanie „ogarniać” organizację nauki samodzielnie, albo w ogóle wtłoczyć do głowy wymaganą ilość informacji. Życie dzieci każdego dnia przez wiele godzin kręci się wyłącznie wokół nauki i zorganizowanych zajęć dodatkowych.

Pojawiają się pierwsze jaskółki zmian, na co wskazuje choćby ruch „Budząca się szkoła”, rozkwit neurodydaktyki, książki np. Kena Robinsona czy filmy typu „Alphabet”. Ale dla mojego Antka, gdy dwa lata temu kończył trzecią klasę, „piłka była w grze tu i teraz”, a ja poczułam, że już nie wystarczy przesunięcie z klasy a do b czy ze szkoły państwowej do prywatnej, że jedynym racjonalnym wyjściem jest radykalna zmiana. Odważyłam się – i nie żałuję. Drugi rok jesteśmy w edukacji domowej i uczymy się tej rzeczywistości, badamy jej możliwości, pułapki, coraz śmielej szyjemy ją na naszą miarę. Syn lubił większość swoich nauczycieli, miał bardzo dobre kontakty z rówieśnikami, generalnie dobrze radził sobie z nauką, a pomimo to na propozycję tak odmiennego systemu nauki chętnie przystał mówiąc, że będzie się „mniej stresował” (wiedział też, że to odwracalne, jeśli nam się nie spodoba). Do tej pory już dwa razy prolongował tę decyzję. Pytany o porównanie szkoły i ED mówi, że żałuje tylko częstszych kontaktów z większą liczbą kolegów. Chwali sobie możliwość dłuższego pospania rano (wstaje 7.30/8), większej ilości czasu na realizację własnych aktywności, uczenie się blokami (tzn. jednego dnia zajmuje się jednym lub dwoma przedmiotami, a „dzwonek” nie przerywa studiów nad danym zagadnieniem, pozwalając domknąć jakąś całość), urozmaicanie nauki poprzez filmy i lektury, na które funkcjonując w rytmie szkolnym nie byłoby czasu. Lubi też udział w zajęciach organizowanych przez muzea czy podczas wydarzeń, których w Krakowie nie brakuje. Do udziału w nich mamy więcej motywacji, siły i ochoty niż wtedy, gdy pozostawały na nie wyłącznie weekendy.

Antek próbuje różnych sportów (piłka nożna, judo, tenis stołowy, basen, rower). Rok chodził na zajęcia z miarologii, skończyliśmy obydwoje kurs tkania. Co tydzień spotykamy się w ramach zorganizowanej przez nas świetlicy ED z kilkorgiem dzieci i rodziców: dorośli mają czas na wymianę doświadczeń i inspiracji przy kawie, a dzieci zwykle grają w planszówki, rozmawiają, wychodzą pograć w piłkę lub pobiegać na zewnątrz. Wyjeżdżał też na organizowane przez swoją szkołę zimowisko, razem byliśmy na dwu obozach rysowania z natury. Bawi się grafiką komputerową, dużo konstruuje z klocków LEGO (z silniczkami, czujnikami) oraz ze wszystkiego (tektura, kleje, gumki, taśmy, druty, patyczki). Lubi bibułkarstwo (uczył się od twórców z różnych regionów), orgiami, próbuje haftu, szydełkowania, filcowania, linorytu. Pracując rękami, słucha mnóstwa audiobooków. W najbliższym czasie mamy w planie szycie na maszynie. Ja pracuję w niepełnym wymiarze godzin, ale nad nauką siedzę z Antkiem mniej niż wielu rodziców z dziećmi przy zadaniach domowych. Synowi służy możliwość pracy we własnym (dość wolnym) tempie i brak presji na co dzień, przekłada się to na większą efektywność nauki. Egzaminy z zakresu całego roku Antek zdaje z kolejnych przedmiotów sukcesywnie (pierwszy nawet w styczniu, ostatni w połowie maja), jest czas rozszerzyć zakres interesujących go zagadnień poza materiał „do egzaminu”. Antek jest coraz bardziej odpowiedzialny i samodzielny w planowaniu i samej pracy. To on mnie czasem do niej zagania, z czego się cieszę, bo wiem, że mam wtedy partnera do owocnej współpracy. Przy okazji wiele sobie przypominam lub dowiaduję się z różnych dziedzin. Natomiast czas, który możemy spędzić przy rękodziele jest dla nas zabawą i ładowaniem akumulatorów. Cieszymy się samym procesem poznawania i tworzenia, bez nastawienia wyłącznie na efekty.

Anna Kucharska-Zygmunt