Rok Arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Wychowawca | 4 kwietnia 2024

7 stycznia 2024 roku, w pewnej małej wielkopolskiej wiosce odbyło się bardzo oczekiwane przez jego mieszkańców wydarzenie. Szykowała się na nie i szkoła, i prężnie działające miejscowe Koło Gospodyń Wiejskich, i władze powiatu, w którym leży gmina. Niecodzienne było nie tylko to, że wziął w nim udział metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, ani nawet to, że wydarzenie to transmitowała TVP Polonia. Chodzi o coś innego – po raz pierwszy w historii za sprawą Sejmu RP poprzedniej kadencji cała Polska rozpoczęła rok, w którym będziemy oddawać hołd jednemu z mieszkańców tej maleńkiej miejscowości. Jest nim urodzony dokładnie 120 lat temu arcybiskup Antoni Baraniak. Na upamiętnianie zasługuje z całą pewnością.

Ta wioska to Mchy koło Śremu, w gminie Książ Wielkopolski. To tu, dokładnie 1 stycznia 1904 r., urodził się i później został ochrzczony arcybiskup Antoni Baraniak, niezłomny obrońca Prymasa Tysiąclecia i Kościoła, o którym nie każdy słyszał i którego mało kto wymienia obok Kardynała Stefana Wyszyńskiego, choć był on jednym z najbliższych jego współpracowników i jedynym, który był aresztowany wraz z nim.

Arcybiskup Antoni Baraniak to sekretarz prymasa kardynała Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego, pełnił także funkcję metropolity poznańskiego w latach 1957–77. Lista jego zasług i osiągnięć jest naprawdę bardzo długa, ale największym dowodem jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania oraz bezlitosnych przesłuchań, w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie, w latach 1953–1955. Historycy Kościoła są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym biskupie Antonim Baraniaku zeznania, pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko internowanemu w tym właśnie czasie kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Aresztowano ich razem, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy z 25 na 26 września 1953 r., w Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie.

Areszt

Już samo aresztowanie tak wysokiej rangi przedstawiciela Kościoła Katolickiego było wydarzeniem bez precedensu, komuniści uderzyli przecież w jedyną i ostatnią instytucję w PRL-u, która wówczas zachowywała jeszcze jakiś margines wolności i niezależności. Ich cel był jasny, a plan jednoznaczny – skompromitowanie i maksymalne osłabienie pozycji i osoby kard. Stefana Wyszyńskiego, a w konsekwencji także Kościoła katolickiego w Polsce. Temu miał służyć planowany i przygotowywany przez nich pokazowy proces Prymasa, w którym głównym świadkiem jego winy miałby być jego najbliższy współpracownik – bp Antoni Baraniak. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielka byłaby wymowa propagandowa takiego procesu w tamtym czasie. Stąd aresztowanie bp. Baraniaka, stąd Rakowiecka i dążenie wszelkimi stosowanymi tam metodami do tego, by zmusić bp. Baraniaka do współpracy z komunistyczną bezpieką przeciwko Prymasowi. Bp Antoni Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych, stalinowskich tortur, stosowanych wobec niego w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Jestem dziś pewna, że je tam wobec niego stosowano, ponieważ od 13 lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicznej jego więzienne losy. Informacje o nich można dziś uzyskać przede wszystkim od świadków prywatnych wypowiedzi abp. Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym kilku osobom, w różnych okolicznościach swojego życia. Z wypowiedzi tych osób możemy próbować odtworzyć to, co abp Baraniak przeżył w czasie 27 miesięcy uwięzienia (26.09.1953 – 29.12.1955 r.) i kolejnych 10 miesięcy internowania (30.12.1955 – 1.11.1956 r.), częściowo opisane jest to w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy Poznania Marek Jędraszewski, w książce liczącej 580 stron pt. Teczki na Baraniaka. Ale w dokumentach jest tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, szykan, dręczenia fizycznego i psychicznego tego duchownego, choć ich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy ul. Rakowieckiej było normą. „Tak może zachować się tylko człowiek świadom swoich przyrzeczeń chrzcielnych, gotów ofiarować wszystko – nie wyłączając swego życia – nie dla idei, ale dla tego, co się kocha; dla Kościoła i Ojczyzny. Takich ludzi potrzebuje dzisiaj Polska, takich potrzebuje świat. Nieśmiertelni nie ulegają zgniliźnie!”powiedział podczas wspomnianej przeze mnie styczniowej Mszy św. przewodniczący polskiego Episkopatu, abp Stanisław Gądecki, w wypełnionym ludźmi kościele parafialnym w Mchach, w którym ochrzczony był abp Baraniak i gdzie dzisiaj jest szkoła jego imienia. Przed laty, gdy jeszcze mało kto słyszał o bohaterstwie arcybiskupa, w szkolnym plebiscycie wybrali go na swojego patrona sami uczniowie. Jednogłośnie i podstawówka, i ówczesne gimnazjum. Ani jeden głos nie był oddany na kogoś innego. Dziś wszyscy wiedzą, jak bardzo dzielnego i niezłomnego wybrali bohatera.

Swój egzamin z niezłomności bp Antoni Baraniak zdawał w nocy z 25 na 26 września 1953 r., gdy nagle do pałacu arcybiskupów warszawskich przy ul. Miodowej zaczęli dobijać się funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. „Ci panowie mnie zabierają” – zdążył powiedzieć prymas Wyszyński swojemu sekretarzowi, bp. Baraniakowi. Chwilę później obaj hierarchowie zostali rozdzieleni. „Najpierw pogrzebali w różnych rzeczach i papierach, potem odczytał jeden z ubowców postanowienie prokuratury wojskowej, «że jestem aresztowany». Kazali mi się ubrać. Na pytanie, jak się ubrać, jeden z nich odrzekł: «raczej ciepło!». Kiedy mnie sprowadzili na dół, w całym domu, na schodach i przy schodach kręciło się pełno ubowców. (…) Samochód popędził na ul. Rakowiecką, do bramy więzienia, która otwarła się za małą chwilę. Doprowadzono mnie prosto do depozytu, gdzie zabrano moją teczkę z bielizną, wszystkie insygnia biskupie i wszystko, co miałem w kieszeniach, z Różańcem włącznie, oraz pieniądze, które ubowcy zabrali z mojego pokoju oraz sypialni. Zaprowadzono mnie do pustej betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel. Groźnie skrzypiał potężny klucz w żelaznych drzwiach i wreszcie nastała cisza. Przez zakratowane okno i matowe szybki z góry zaglądał ponury poranek 26 września 1953 r.” – zapisał po latach abp Baraniak. To fragmenty końcowe z jedynych pisemnych wspomnień z tej nocy uwięzienia jego i Prymasa Wyszyńskiego, jakie zostawił abp Baraniak. To co przeszedł w więzieniu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie, opisane jest jedynie w okruchach jego wspomnień, zapamiętanych przez kilku świadków jego życia. W więzieniu abp Baraniak spędził 27 miesięcy. Przeszedł tam okrutne tortury. W scenariuszu ówczesnych funkcjonariuszy bezpieki miał być świadkiem w pokazowym procesie prymasa Wyszyńskiego. Miał zeznawać przeciwko niemu, by skompromitować i prymasa, i Kościół katolicki w Polsce. Stosowano wobec niego wiele wymyślnych tortur i szykan.

Żeby nikt nie wiedział

W oficjalnych dokumentach UB na temat więźnia „Baraniaka, syna Franciszka”, jak nazywali go ubecy, nie ma śladu po biciu aresztowanego, ale abp Antoni Baraniak do końca życia miał na plecach kilka nawet 10–15-centymetrowych blizn, będących – jak to sam nazywał – „pamiątką po pobycie w więzieniu”, które opiekujące się w ostatnich latach jego życia lekarki identyfikowały jednoznacznie jako ślady po biciu. Rozmawiałam z nimi osobiście. Te lekarki to dr Milada Tycowa, emerytowana gastrolog z Poznania i jej zawodowa, młodsza koleżanka, dr Małgorzata Kulesza-Kiczka z Warszawy. Obie zauważyły blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka w czasie badania lekarskiego w szpitalu, bo opiekowały się umierającym arcybiskupem Baraniakiem przed jego śmiercią w 1977 r. W rozmowie ze mną obie nie miały wątpliwości, że te blizny na plecach Arcybiskupa, wyraźne, szerokie i dobrze widoczne, to ślady po uderzeniach, urazach, czy jak mówiła dr Kulesza-Kiczka ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem”, np. metalowym prętem, bo przecież „trudno, żeby ktoś się tak przewrócił i sobie sam coś takiego zrobił podkreślała wielokrotnie pani doktor. A skoro były blizny, to wcześniej musiały być i rany” podkreśla p. Kulesza-Kiczka, dziś emerytowana lekarka chorób wewnętrznych. „Ja widziałem blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka” opowiedziała mi również dr Milada Tycowa, która opiekowała się arcybiskupem przez te ostatnie tygodnie przed jego śmiercią. „W czasie badania przedmiotowego zauważyłam te blizny i zapytałam arcybiskupa od kiedy to ma, to mi powiedział, że to jest pamiątka po pobycie w więzieniu. Było to pięć, sześć tych blizn, takich pięcio- czy nawet dziesięciocentymetrowych, to były duże blizny” – podkreśla emerytowana gastrolog.

Karcer suchy i karcer mokry

W dokumentach ze śledztwa z lat 50. nie ma także żadnych informacji o stosowaniu wobec abp. Antoniego Baraniaka tzw. ciemnicy. Mówił o tym nieżyjący już ks. prof. dr hab. Marian Banaszak, historyk, kustosz Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu, który przytaczał osobiste relacje abp. Baraniaka. Ciemnica na Rakowieckiej w relacji ks. Mariana Banaszaka było to pomieszczenie bez okna, światła i jakichkolwiek urządzeń sanitarnych, czy sprzętów typu krzesło czy łóżko. Zamykano tam człowieka na kilka dni nago, bez podania mu jedzenia czy picia. Ks. Banaszak stwierdził w jednej z audycji radiowych katolickiego Radia Emaus z 1995 r., że abp Baraniak spędził w takiej celi co najmniej osiem dni. Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r., a opowiadał on, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abp. Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia. Księdzu Grześkowiakowi mówił o tym sam abp Baraniak, w czasie jego ostatniego spotkania z okazji Bożego Narodzenia w Seminarium Duchownym w Poznaniu w grudniu 1976 r. Chodziło tu o ten czas, kiedy za wszelką ceną chciano biskupa Baraniaka w więzieniu złamać, więc nagiego wrzucano go do takiej celi, w której z góry płynęły fekalia, co jakiś czas go wydobywano, on nie widział, jak długo to trwało, godziny, dziesiątki godzin i czekali z kartką, żeby podpisał lojalkę. A on był tak wykończony, był tak wymęczony, że mówił do siebie tylko jedno zdanie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. I nie podpisał. I nie uległ.

Pogrzeb

W przemówieniu nad jego trumną Prymas Tysiąclecia wypowiedział ważne słowa: „Biskup Baraniak uwięziony (…) był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. Pozostał człowiekiem drobnym, (…) choć niezwykle aktywnym, podejmującym każdy trud bez wahania. (…) O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. (…) Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności Prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć”.

***

Dla mnie arcybiskup Antoni Baraniak to nie tylko ważna postać historyczna, ale przede wszystkim wzór do naśladowania. Jest wzorem przede wszystkim wierności. Wierność Bogu i Kościołowi – za wszelką cenę i we wszelkich okolicznościach, ta postawa dominowała przez całe jego życie. Arcybiskup nie bał się także potępiać zła, w różnych jego postaciach. Stanowczo sprzeciwiał się komunizmowi, jako totalitarnemu systemowi, ale nigdy nie atakował kogoś personalnie. Wyróżniała go także pokora. I wielka troska o młodzież i dzieci. Dla nich miał zawsze czas, do dziś wycieczki, ogniska, pokazy filmów czy rekolekcje z nim pamiętają jego byli ministranci, członkowie Chóru Katedralnego, chłopcy i dziewczęta, których zawsze gromadził wokół siebie w miejscach, gdzie przebywał. Dziś oni są już w wieku bliskim emerytalnego, ale w pamięci każdego z nich, którego kiedykolwiek spotkałam, zapisał się jako niezwykle dobry, serdeczny i oddany im opiekun i wychowawca. Godny najwyższego szacunku i naszej pamięci.

Jolanta Hajdasz dziennikarka i  medioznawca, pracowała m.in. w Polskim Radiu, TVP i „Przewodniku Katolickim”, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, autorka filmów dokumentalnych o abp. Antonim Baraniaku, za które otrzymała m.in. Nagrodę Główną Wolności Słowa SDP (2012 i 2016), oraz Nagrodę Główną Stowarzyszenia Wydawców Katolickich Feniks (2013, 2017, 2019).