Rodzinna książka o Prymasie

Malgorzata Sasin | 24 października 2020

Od kilku dni w naszym domu panowała atmosfera pełna powagi, która zwiastowała nadejście jakiegoś ważnego wydarzenia. Nie wiedziałem jakiego, ale obserwowałem rodziców, którzy często wyciszonym głosem rozmawiali o Prymasie Polski, o jakiś ślubach, o Matce Bożej i o tym, że koniecznie musimy pojechać do Częstochowy. Niewiele rozumiałem z tych rozmów, zresztą specjalnie się im nie przysłuchiwałem, bo rodzice zawsze mówili, że nieładnie jest podsłuchiwać. Czasem podczas wieczornej modlitwy, gdy mama prosiła Matkę Bożą o uwolnienie Prymasa, zastanawiałem się o kogo chodzi.

W niedzielę 26 sierpnia 1956 r. rodzice obudzili mnie bardzo wcześnie. Poszliśmy na dworzec kolejowy. Było tam już dużo ludzi. Po dłuższym czasie podróży w zatłoczonym wagonie, dotarliśmy do Częstochowy. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego tłumu. Rodzice zresztą też, chociaż oni nie dziwili się jak ja, a raczej byli szczęśliwi, że tylu ludzi przybyło na Jasną Górę, do naszej Matki i Królowej. Jakimś cudem udało nam się przecisnąć do Kaplicy, aby z daleka pokłonić się Jasnogórskiej Pani, a potem przejść na plac niemal pod sam ołtarz. Wiernych przybywało coraz więcej i więcej, aż zrobiło się tak ciasno, że nie widziałem nic oprócz nóg stojących obok nas ludzi. Dopiero gdy tata wziął mnie na swoje ramiona ujrzałem, że przybyłych na jasnogórki plac jest tak dużo, że nie widać było ich końca. Mama powiedziała, że za chwilę złożymy Śluby Matce Najświętszej i, że ułożył je sam Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński. Wyprostowałem się jeszcze bardziej na ramionach taty, aby móc zobaczyć Prymasa, ale go nie zabaczyłem. Ujrzałem natomiast na jego fotelu wiązankę biało-czerwonych kwiatów. Zastanawiałem się dlaczego, ale potem przypomniałem sobie, że przecież jest daleko, uwięziony i nie może być z nami. Z zamyślenia wyrwało mnie głośne: Królowo Polski – przyrzekamy!

  • Acha – pomyślałem – to zapewne te Śluby, o których mówili rodzice.

Dochodziły do moich uszu słowa biskupa, który głośno wypowiadał tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu. Włączyłem się w milionowy chór i razem ze wszystkimi powtarzałem ile tchu w płucach: Królowo Polski – przyrzekamy! Niewiele rozumiałem ze słów biskupa, ale wiedziałem jedno, że w moim małym sercu przyrzeczenie złożone Matce Bożej rozbrzmiało z tak wielką mocą, że trwa w nim do dzisiaj.

Dziadek zakończył swoją opowieść ze łzami w oczach. Nie próbował nawet ukryć wzruszenia. Wzruszyłem się też i ja, zwłaszcza wówczas, gdy wyjął schowane między książkami pożółkłe ze starości kartki, a na nich rysunki wykonane dziecięcą ręką. Było na nich wszystko to, o czym opowiadał, ale najpiękniejszy był portret kardynała Stefana Wyszyńskiego.

– Wiesz dziadku, ja też zrobię rysunek, wiele rysunków o błogosławionym Stefanie Wyszyńskim. Połączymy twoje z moimi i to będzie nasza rodzinna o nim książka.

Dziadek uśmiechnął się i dodał:

– I poprosimy jeszcze, aby opiekował się całą naszą rodziną. Będziemy w nim mieć wielkiego orędownika w Niebie.

Małgorzata Sasin