Przygoda z sobą

Avatar photo Magdalena Guziak - Nowak Autor | 5 lipca 2021

Z psycholog Alicją Kmietowicz-Synowiec, współzałożycielką Manresy – Jezuickiego Centrum Pomocy Psychologicznej i Duchowej w Krakowie, prowadzącą od ponad 10 lat warsztaty 12 kroków ku pełni życia, rozmawia Magdalena Guziak-Nowak

Czym jest Program 12 Kroków, w trzech słowach?

Kroki to miłość, wolność i zgoda. Miłość do Pana Boga, ludzi i samego siebie, wolność np. od nieuporządkowanych emocji, krzywdzących myśli na swój temat, toksycznych relacji, przeszłości, nadmiernej kontroli oraz zgoda na to, co się dzieje, a na co nie mam wpływu. Bo – to ważne – Kroki nie służą do zmiany świata wokół mnie, by padał mi do stóp. Kroki pomagają zmienić mnie samą, czyli moje postrzeganie siebie, drugiego człowieka i świata. Uczą rozróżniać obszary, na które mamy wpływ, od tych, które są poza naszą kontrolą.

Kto może z nich zaczerpnąć?

Z programu korzysta pełen przekrój społeczeństwa. Kroki są adresowane do osób dorosłych chcących zmian. Na spotkania przychodzą np. osoby z traumami z dzieciństwa, w kryzysach małżeńskich, wieku średniego lub mające zniekształcony obraz siebie i zmagające się z brakiem poczucia własnej wartości, żyjące w trudnych, uwikłanych relacjach, przeżywające wewnętrzne konflikty. Ale nie tylko. W Krokach odnajdują się także osoby, które nie doświadczają poważnych trudności, ale zależy im na własnym rozwoju.

Kroki pomagają pewniej stanąć na nogach?

Tak, i dzieje się to poprzez poznanie siebie. Kroki to wędrówka w kierunku świadomego życia, by wiedzieć, kim jestem, a kim nie jestem, co lubię, a czego nie znoszę. Kroki mogą przejść ci, którzy zgadzają się, aby wiązało się to z wysiłkiem, którzy chcą stanąć w prawdzie, ponazywać różne rzeczy z przeszłości, choćby wiązały się ze smutkiem, poczuciem lęku czy wstydu. To może boleć, ale ten ból nie prowadzi do śmierci, lecz do życia. To twórczy ból rodzenia nowego człowieka, jak podczas porodu. Poza tym Kroki mogą być wielką frajdą, przygodą z byciem z sobą. Dają wiedzę o naszych zachowaniach i pokazują, jak twórczo wykorzystać naturalne cechy, predyspozycje.

Niektórzy rezygnują po drodze, nie kończąc programu. Może za bardzo ich boli?

Czasem powód rezygnacji jest prozaiczny, np. ktoś się przeprowadza albo znajduje pracę w godzinach spotkań grupy. Najczęściej jednak chodzi o brak gotowości, by zrezygnować z destrukcyjnych mechanizmów, w których tkwimy. Wiemy, że one nie są OK, ale trudno nam je puścić, są na bardzo dobrze znane, „bezpieczne”, wygodne, bo przynoszą nam wtórną korzyść, na coś się przydają, coś załatwiają.

Na przykład?

Zaczynam dostrzegać, że mam tendencję do manipulowania ludźmi i wymuszania, jak mają wyglądać moje relacje. Może się to przejawiać w niby-drobiazgach. Np. proszę męża, by wyniósł śmieci, a gdy on nie robi tego natychmiast, mamroczę pod nosem, pokazuję miny. Zatem mąż wstaje i biegnie z tymi śmieciami, ale robi to z lęku. Czyli osiągam swój cel, ale nie poprzez opowiedzenie o swoich potrzebach, co ma miejsce w prawdziwej, zdrowej relacji („Proszę, wynieś śmieci, bo śmierdzi i jest mi z tym źle, mam potrzebę porządku”), lecz poprzez manipulację (wywracanie oczami, wzdychanie). Z takiego stylu komunikacji trudno jest zrezygnować, bo pokusa osiągania natychmiastowego efektu jest silna. Innym destrukcyjnym mechanizmem jest np. wchodzenie w bycie ofiarą: użalanie się nad sobą, postawa „Ach, ja biedna, nieszczęśliwa”. Takie podejście również daje nam konkretne korzyści – chroni przed byciem odpowiedzialnym, powoduję, że ktoś mnie zauważy, może będzie współczuł, użali się nade mną.

Gotowość odrzucenia tych mechanizmów jest więc gotowością na poznanie prawdy o sobie.

I taka konfrontacja może się okazać bolesna, bo mechanizmy obronne, choć są równią pochyłą i prowadzą w ciemne zakamarki, na danym etapie życia mogą być bardzo wygodne i użyteczne. Tymczasem by skorzystać z programu, trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się ze swoim „ja”. Bez oceniania, oskarżania! Nie chodzi o to, aby myśleć: „Ale jestem okropnym mechanizmem”, tylko żeby zobaczyć: „OK, teraz tak mam, tego doświadczam, takie są moje myśli, ale one nie są mną”. Trzeba uznać swoje słabości w takim kluczu, że otwieram się na działanie Boga i pozwalam Mu działać.

W oryginale Programu 12 Kroków jest mowa o Sile Wyższej, „jakkolwiek ją pojmujemy”. Wiele środowisk chrześcijańskich „dostosowało” program do swojej wiary. Czy nie dałoby się tego zrobić bez Boga? Oprzeć się tylko na wiedzy psychologicznej, bez angażowania wiary?

Twórcy programu użyli sformułowania „Siła Wyższa”, aby nikt nie czuł się wykluczony z grona odbiorców 12 Kroków. Natomiast nasza formuła opiera się na przekonaniu, że jest nią osobowy Bóg. Chrześcijańska wizja człowieka jest nam tu bardzo pomocna, bo pokazuje, że wszystkie sfery: fizyczna, psychiczna i duchowa się przenikają, wszystkie są niezwykle ważne i dobrze, jeśli są w równowadze. Lubię mówić, że psychologia, której poświęciłam swoje zawodowe życie, jest jak plasterek na ranę – koi i przynosi ulgę. Jednak uleczyć może tylko Bóg. To On jest najlepszym terapeutą. Ważna jest, oczywiście, nasza współpraca. My dajemy sto procent zaangażowania, Bóg daje sto procent łaski.

Pierwszy krok zachęca do uznania swojej bezsilności. Mężczyznom jest trudniej niż kobietom, czy to stereotyp?

Prawdopodobnie mężczyznom jest trudniej, na co może wskazywać choćby to, że to kobiety częściej uczestniczą w programie. Kluczem jest jednak dobre rozumienie bezsilności. Kiedy pada deszcz, nie mogę zawrócić chmury. Jestem więc bezsilna wobec tego zjawiska, ale nie jestem bezradna, bo mogę wziąć parasol, włożyć kalosze i wyjść z domu. Wracamy tu do wpływu – na co go mamy? Jeśli coś od nas zależy – działajmy, jeśli nie – próbujmy szukać w sobie zgody na to. Doświadczenie słabości, bezsilności to otwarcie drzwi Bogu, to miejsce spotkania z Nim. W pierwszym kroku dochodzimy do wniosku, że nasze sposoby radzenia sobie z rzeczywistością się zużyły i sami nie możemy na to zaradzić (ja nie mogę). W drugim kroku przyznajemy, że Bóg może (Ty możesz). A trzeci krok to nasza zgoda (ja pozwolę Ci działać).

Przez który krok przejść najtrudniej?

To sprawa indywidualna, jednak obiektywnie trudnym jest krok ósmy, mówiący o przebaczeniu. W tym kroku nacisk położony jest nie tyle na to, że zostaliśmy skrzywdzeni i próbujemy wybaczyć, ile na to, że my też jesteśmy krzywdzicielami i ranimy innych.

I siebie?

Niestety. Często jesteśmy wilkiem dla samych siebie i właśnie tych krzywd zadajemy najwięcej. Szczególnie my, kobiety mamy do tego predyspozycje. Nie jemy ciepłego obiadu, nie chodzimy regularnie do ginekologa, dentysty, odpuszczamy spacery, bo nie mamy czasu, bo obowiązki, bo dzieci. Tymczasem kiedy nie jesteśmy napełnione odpoczynkiem, spokojem, po prostu miłością, to trudno rozdawać to swoim bliskim. Jak i skąd obdarowywać, gdy w środku mamy tak niewiele? Nie chodzi o to, by zaprzeczać realnym krzywdom, których doznałyśmy od innych ludzi, ale by zobaczyć siebie z innej perspektywy. Przyznanie, że krzywdzimy innych, ale też siebie, wymaga wielkiej odwagi. Trzeba przebaczyć krzywdy, które sobie wyrządziłyśmy i im zadośćuczynić: zacząć zwracać uwagę na własne potrzeby, zadbać o siebie.

Pokochać siebie?

Tak! Być dla siebie najlepszą przyjaciółką! I, jak mówi krok dziesiąty, zmienić swoje strategie przeżycia na prawdziwe, świadome życie, które choć nadal będzie słodko-gorzkie, będziemy je smakować z radością.

(Wywiad ukazał się pierwotnie na łamach Przewodnika Katolickiego (nr 47/2017)