Oddziały specjalne

Marcelina Metera | 28 grudnia 2020

Szczerze wierzymy w siłę ludzkiej różnorodności i potęgę natury. Z nieustanną frajdą obserwujemy, jak doskonale na skołatane dziecięce i nastoletnie głowy działa proste wędrowanie, przemieszczanie się w przestrzeni, na tyle powolne, żeby zauważyć jagody przy drodze i sójkę na gałęzi.

Od kilku lat z powodzeniem organizujemy i prowadzimy wyprawy górskie dla dzieci i młodzieży, skierowane przede wszystkim do uczniów Montessori Mountain Schools (stacjonarnych i z edukacji domowej), ale wielu naszych uczestników rekrutuje się zupełnie „z zewnątrz”. Zyskaliśmy też sobie z czasem uznanie wśród rodziców dzieci wymagających specyficznego podejścia wychowawczego. Nazywamy je w naszym slangu „specjalsami”, dziećmi nieprzeciętnymi. Są wśród nich posiadacze orzeczeń o potrzebie kształcenia specjalnego, wśród których z kolei największą grupę stanowią dzieci z Zespołem Aspergera i wysokofunkcjonujący autyści.

Zasad mało, ale żelaznych

Tak mamy, że niewiele rzeczy nam przeszkadza, z tego też względu wyznaczamy bardzo niewiele reguł. Nasz kontrakt zawiera dwa, może trzy punkty, ale za to bardzo nam zależy na ich przestrzeganiu (punkt pierwszy: uważnie słuchamy i wykonujemy polecenia przewodnika, punkt drugi: informujemy o zamiarze oddalenia się od grupy, punkt trzeci: ułatwiamy życie sobie nawzajem). Nie tworzymy gąszczu przepisów – i to jest pierwszy element, który bardzo uspokaja osoby nastawione na pilnowanie zasad. Nasze doświadczenie w ogóle wskazuje, że przekonanie o przywiązaniu ludzi ze spektrum autyzmu do reguł jest tylko częściowo prawdziwe: są przywiązani, owszem, ale do tych reguł, które uznają za własne. Te, których nie poważają, potrafią z wdziękiem ignorować. Dlatego tworzymy bardzo zwięzły kodeks, ale za to poświęcamy nieco czasu na przekonujące uzasadnienie: dlaczego jest ważne, żeby wszyscy rozumieli i się podporządkowali naszym prośbom. Obszar wolności, który oferujemy, jest tak gigantyczny, że naprawdę bardzo rzadko zdarzają się odstępstwa od tych kilku nakazów i zakazów, które narzucamy.

Prosty plan dnia

Podobnie jak regulamin, nasz plan dnia także składa się z niewielu punktów. Wierzymy, że dobre jedzenie jest kluczowym elementem dla morale grupy, więc dbamy o jakość i punktualność posiłków. Nasza ukochana pani Gienia na Rysiance (tam mieści się baza większości naszych wypraw) gotuje przepysznie i obficie, więc nam pozostaje tylko zjawić się w jadalni na czas. Pozostałe elementy planu można w skrócie ująć jako „chodzenie po górach za dnia i palenie ognia wieczorem”. Chodzimy dużo, na sporych dystansach, pilnując atrakcyjności trasy: albo daleko widać, albo trzeba stromo podchodzić, albo jakieś osobliwości geologiczne po drodze (bywa, że wszystko naraz). Taka bezpretensjonalność ogromnie dobrze robi na głowę każdemu, a zmęczonym dodatkowym psychicznym wysiłkiem „specjalsom” szczególnie: zrzędzą czasem bardzo elokwentnie, na długich podejściach dopytują się, co trzeba zrobić, żeby zostać wyrzuconym z tego obozu (odpowiadamy spokojnie, że nas trudno nawet zdenerwować, a co dopiero skłonić do wyrzucenia kogokolwiek). W ostatecznym rozrachunku jednak doceniają prostotę i jasność przekazu: ich umysły odpoczywają, przestawiają się na inne częstotliwości. Płuca oddychają głębiej. To jest ten moment, kiedy człowiek zaczyna się śmiać.

Pokój na rozmaite sytuacje

Każdemu się czasem omsknie, nawet najlepszym: oczywiście, że zdarzają się momenty trudne, konfliktowe i krytyczne. Mamy jednak, ośmielę się stwierdzić, większą niż standardowa tolerancję na wewnętrzne starcia, chwile frustracji, trudności adaptacyjne, nieparlamentarne słownictwo (w pewnych granicach, oczywiście) i inne chwile prawdy, które na człowieka po prostu przychodzą, kiedy jest zmęczony, spocony i głodny. Rozumiemy to i staramy się pomóc, jednocześnie mając świadomość, że najlepszą pomocą jest po prostu dotarcie na miejsce, osiągnięcie celu, dotknięcie słupka na szczycie albo wejście w drzwi schroniska. Chwila, która wynagradza wszystkie wcześniejsze trudy.

Ludzie są różni

To jest tak naprawdę gwóźdź i sedno sprawy: po prostu zgadzamy się, że ludzie różnią się między sobą, a pojęcie normy jest naprawdę bardzo płynne. To jest cecha czy umiejętność chyba niemożliwa do osiągnięcia na jakimkolwiek kursie albo szkoleniu, musi wypływać z najgłębszego przekonania.

W ramach rekrutacji na nasze wyprawy, rodzice proszeni są o wypełnienie karty uczestnika. Jedna z rubryk to „uwagi, sprawy, o których powinniśmy wiedzieć, szczególne potrzeby dziecka”. Jedno z nas (nie powiemy, kto) nie czyta tych kart przez pierwsze dwa dni wyprawy, żeby się nie uprzedzać. Dopiero wyrobiwszy sobie własną opinię sprawdza się adnotacje rodziców. Lektura bywa nader pouczająca, bo na przykład dowiadujemy się, że „dziecko przejawia nieadekwatny lęk przed owadami latającymi”, gdy tymczasem parę godzin wcześniej obserwowało z żywym zainteresowaniem trzmiela na kwiatku, prawie wetknąwszy mu nos w odwłok. W zdecydowanej większości przypadków jednak nasze obserwacje pokrywają się z uwagami rodziców, a niektóre z ich przestróg czy rad bywają bezcenne.

Sednem naszego powodzenia w towarzyszeniu młodym ludziom ze szczególnymi potrzebami jest po prostu serdeczna otwartość na drugiego, to jest takie proste.

(Teraz mówię ja, Marcelina):

Taka anegdotka mi się przypomniała. Adam jest nauczycielem geografii, pracuje w stacjonarnym liceum i egzaminuje uczniów z edukacji domowej. Zapytano go, dlaczego nie odnotował na kilku protokołach, że egzaminowanym był uczeń z orzeczeniem o kształceniu specjalnym (kwestia stawek finansowych). Adam odpowiedział rozbrajająco, że niby skąd miał wiedzieć, że człowiek ma orzeczenie – umiał, co trzeba i odpowiadał jak inni, przecież ludzie są różni…

Staramy się patrzeć na każdego z naszych wychowanków z taką samą uwagą. Niektórzy z nich potrzebują jednak tej uwagi trochę więcej – albo inaczej skierowanej, pod innym kątem nachylonej, po prostu – specjalnej. Wymaga to od nas pozbycia się uprzedzeń, lęków, niechęci – ale w zamian otwiera na zupełnie nowe, kosmiczne światy. Czujemy się zaszczyceni, że nasze oddziały specjalne rosną w siłę z każdym rokiem i że tyle możemy sobie nawzajem dać.

Marcelina Metera

nauczycielka Montessori Mountain Schools w Koszarawie i Krzyżówkach, pani od emocji i relacji, dużo gada i szybko czyta

Adam Kaliszuk

geograf, nauczyciel; uczy w klasie, w górach i pod żaglami

fot. Benedykt Jaros