„Nie chcę tak dłużej żyć!”

Wychowawca | 5 lipca 2021

Zanim sama trafiłam na Kroki, słyszałam o tym programie od kilku osób, polecałam go też przyjaciółce, będącej w kryzysie małżeńskim. Jednak nigdy nie widziałam siebie samej jako uczestnika tych zajęć. Miałam poczucie, że prowadzę normalne życie: nie pozbawione problemów wychowawczych z dziećmi czy kłótni z mężem, ale w sumie jakoś się toczyło. Miałam formację we wspólnocie, przyjaciół i wrogów, lepsze i gorsze dni. Wiedziałam, że problemy i choroby w życiu są i będą, podejmujemy mądre i głupie decyzje – a Pan Bóg, chociaż nas kocha, to jednak raz na jakiś czas nam „dokłada”, aby nas troszkę dla naszego dobra przeczołgać, sprawdzić naszą gorliwość i pokazać, kto tu jest szefem. Teraz trudno mi się to nawet pisze – jednak wtedy rzeczywiście miałam taki obraz Boga. Nasza córka przechodziła w tamtym czasie bardzo duży bunt, który po jakimś czasie przeszedł w depresję i samookaleczenia. Było to dla mnie jak cios w plecy. W mojej wizji Boga i świata akurat te problemy przestały się już mieścić. Bóg zamienił się dla mnie w okrutnego Ojca, który doświadcza mnie zbyt mocno. Doświadczyłam też ogromnego poczucia winy, które niszczyło mnie jako matkę i człowieka. Oskarżałam siebie samą i wierzyłam, że w gruncie rzeczy Bóg też tak mnie widzi. Czułam, że nie mogę nic zrobić, nie mam na nic wpływu. Różne moje próby naprawy tej sytuacji to w gruncie rzeczy miotanie się bez sensu, bo nieprzewidywalny Bóg i tak zrobi swoje. A ja nie podołam jego oczekiwaniom i na koniec będę czeka mnie tylko bezwzględny sąd.

W tamtym czasie pojechaliśmy w wakacje całą rodziną na kilka dni do mojej przyjaciółki z lat studenckich. Cieszyłyśmy się sobą i tym, że możemy długo i szczerze rozmawiać, jak za dawnych lat. Miała od lat problemy małżeńskie, bardzo poważne. Znałam jej relacje z mężem i wiedziałam, jak są trudne, wydawałoby się, że nie do naprawy. Wiedziałam też, że ich najstarsza córka leczy się psychiatrycznie. Byłam przygotowana na wysłuchanie bolesnych historii i problemów, których rozwiązania nigdy nie będzie. Wtedy usłyszałam od niej świadectwo z bycia od jakiegoś czasu na Krokach. Wiedziałam, że na poziomie faktów w jej życiu jest wszystko po staremu, ta sam bieda i to samo cierpienie. Ale ona była inna. Widziałam, że po raz pierwszy w życiu czuje się ukochanym dzieckiem Boga, jest wolna, ma poczucie sprawczości, bierze odpowiedzialność, stara się stawiać granice. To samo życie, ale aktor już inny. Byłam tym niesamowicie poruszona, chyba nawet wstrząśnięta. Słuchając opowieści przyjaciółki o stanie jej małżeństwa i relacji z dziećmi, opowiadanej już z innej perspektywy – nie ofiary, ale dojrzałej kobiety – zobaczyłam w ostrym i prawdziwym świetle swoje małżeństwo i macierzyństwo. I nie odkryłam siebie jako biednej ofiary życia i innych ludzi, ale zobaczyłam siebie w prawdzie, jako agresora. Jak na filmie stawały mi przed oczami sytuacje, kiedy to ja, używając przemocy psychicznej, próbowałam podporządkować sobie mojego męża i kontrolować moje dzieci. Zobaczyłam, jak latami uciekałam w trudnych momentach życia w krótkotrwałe stany depresyjne, które przynosiły mi pozorną ulgę i siały zniszczenie wśród moich najbliższych. Oczywiście towarzyszył mi wtedy jednocześnie silny i destrukcyjny głos wewnętrznego oskarżyciela, który szeptał, że nie mam szans na zmianę i że nie ma dla mnie przebaczenia. Towarzyszył mi od lat i nie zamierzał tak łatwo się poddać. Z nim miałam się uporać wiele miesięcy później.

Jednak prawdziwy obraz siebie samej był na tyle wstrząsający i pobudzający do zmian, że zdecydowałam się zapisać na Kroki. Nie bardzo wiedziałam co dalej, nie miałam pojęcia, co dokładnie czeka mnie na tych spotkaniach. Wiedziałam tylko jedno: „Nie chcę tak dłużej żyć!”.

Dziś jestem już trzy lata później od tamtych dni, za miesiąc ma się zakończyć proces moich Kroków. Jestem ukochanym dzieckiem Boga, stworzonym z miłości i do miłości – i uczę się tak żyć. W tym roku nasz najmłodszy syn przyjmował po raz pierwszy Komunię św. i towarzysząc mu w przygotowaniach czułam się na poziomie relacji z Bogiem jak jedno z tych dzieci. Uczę się dawać innym wolność, nazywać fakty i co jest prawdą w moim życiu, a co złudzeniami. Mobilizuję się do brania odpowiedzialności tam, gdzie mogę, a odpuszczać tam, gdzie nie mam wpływu. Przeganiam niszczycielskiego oskarżyciela, a jednocześnie zaczęłam widzieć realnie swoje winy i staram się zmienić. Jest mi trochę łatwiej wytrzymywać zarzuty stawiane mi ze strony najbliższych – staram się je przyjmować, bez wpadania w poczucie winy albo bycia agresywnym. Szukam Prawdy o Bogu, o sobie i o innych. Wiem, że jestem dopiero na początku drogi i życie to proces, ale po trzech latach niezmiennie towarzyszy mi ten sam wewnętrzny głos, który pobudza mnie do zmian: „Nie chcę tak dłużej żyć!”.

Kasia

fot. unsplash.com