Moje powołanie rodziło się w sercu

Wychowawca | 19 kwietnia 2023

Z ojcem dr. Pawłem Mynarzem OCist, współzałożycielem „Wychowawcy”, autorem artykułów, asystentem kościelnym naszego miesięcznika przez prawie 30 lat, w jubileuszowym roku 800-lecia istnienia Opactwa Cystersów w Krakowie-Mogile i 60-lecia święceń kapłańskich rozmawia Maria Kowal.

Ojcze Pawle, 6 kwietnia będzie Ojciec obchodził niezwykły jubileusz – 60 lat kapłaństwa. Czy można zapytać, jak rozpoznał Ojciec swoje powołanie? I jak ono dojrzewało w Ojcu?

Różnymi drogami prowadzi Bóg powołanych do swej służby. Dziś duszpasterstwo powołaniowe jest bardzo rozwinięte. Prowadzi je wiele parafii, już nie mówiąc o diecezjach. Funkcjonuje duszpasterstwo młodzieżowe, są ośrodki powołaniowe (np. Jasna Góra), służące informacjami o różnych zakonach, ich charakterze i celu. Dawniej tego nie było. Lata 50., kiedy kształtowało się moje powołanie, to przecież głębokie czasy stalinizmu. Z tej strony żadnej pomocy nie było.

Ja pochodzę ze Śląska Cieszyńskiego. Były to tereny bardzo ubogie w klasztory – dziś jest już inaczej. Wtedy praktycznie widziało się zakonnika, gdy przyjeżdżał do parafii, by przeprowadzić rekolekcje czy misje. Poza tym Śląsk Cieszyński jest największym w Polsce skupiskiem ludności luterańskiej.

Nie miałem też pod tym względem specjalnego wsparcia ze strony rodziny, aczkolwiek była to rodzina katolicka i szczerze praktykująca; toteż gdy się dowiedziała o mojej decyzji, była szczerze uradowana i moją decyzję w pełni akceptowała. Ale moje powołanie rodziło się w sercu i tam też dojrzewało. Na pewno było wspierane modlitwą matki, której już w szkole podstawowej zdradziłem swe zamiary.

W jaki sposób Ojciec poznał i wybrał zakon Cystersów? Dla młodego mężczyzny ze Śląska Cieszyńskiego to nie był oczywisty wybór?

Jak już wspomniałem, nie miałem żadnego rozeznania co do rodzaju i celów poszczególnych zakonów. Dodam, że od początku moje zainteresowania szły w kierunku życia zakonnego. Na drodze moich poszukiwań, znajomi zapoznali mnie z ks. Pawłem Latuskiem, późniejszym biskupem wrocławskim i rektorem tamtejszego seminarium diecezjalnego. Ks. Latusek wykładał w tym czasie w seminarium Cystersów w Krakowie-Mogile i znał się z ówczesnym opatem mogilskim dr. Augustynem Ciesielskim. Ks. Latusek wykładał także w innych seminariach zakonnych, ale mój wybór padł na zakon Cystersów. Wyboru tego zresztą nigdy nie żałowałem.

Co w powołaniu kapłańskim i zakonnym jest dla Ojca najpiękniejsze? A co było trudniejsze?

Nie znając zakonów, ani życia kapłańskiego, nie bardzo wiedziałem, co mnie za furtą klasztorną czeka. Moje oczekiwania szły w dwu kierunkach: wewnętrzne życie z Bogiem, realizujące się poprzez modlitwę i życie wspólne w klasztorze; a drugie oczekiwanie, to możliwość pracy duszpasterskiej. Chyba jednak najbliższe były mi relacje z ludźmi, z którymi przyszłoby mi później tworzyć nowe formy pracy duszpasterskiej. Mam na myśli zakładanie duszpasterstwa pielęgniarek (na polecenie Kurii), organizowanie duszpasterstwa akademickiego. Najtrudniejsze były jednak początki duszpasterstwa nauczycieli, bo tworzyłem je w czasie stanu wojennego, gdy szkoły były zmilitaryzowane, a sutanna czy habit od lat nie mogły się pojawić w szkole. Duszpasterstwo Nauczycieli „Ostoja” prowadziłem 25 lat (1982–2007).

Przez wiele lat był Ojciec dyrektorem męskiego liceum w Krakowie. Jakie rady miałby Ojciec dla osób, które zarządzają placówkami? Jaki powinien być dobry dyrektor?

Jaki powinien być dyrektor? To niełatwe pytanie. Wprawdzie byłem 18 lat dyrektorem, więc z pewnością zgromadziłem nieco doświadczenia. Myślę że bardzo ważne dla każdego dyrektora są relacje z nauczycielami. Tutaj byłem wręcz w komfortowej sytuacji, gdyż w tym czasie byłem duszpasterzem nauczycieli i miałem dobre rozeznanie, zapraszałem do „swojej” szkoły nauczycieli, których znałem i ceniłem, zwłaszcza ze względu na właściwości osobowe: intelektualne i moralne. Te relacje układały się bardzo dobrze i do dziś jestem im za to wdzięczny. I choć relacji służbowych nie mamy już 15 lat, to z wieloma utrzymuję relacje wręcz przyjacielskie. Myślę że każdy dyrektor przede wszystkim powinien na pierwszym miejscu postawić swe relacje z zespołem pedagogicznym i pozyskać go dla realizacji celów szkoły.

Niektórzy z absolwentów liceum kierowanego przez Ojca wybrało drogę kapłaństwa. Czy my, rodzice, wychowawcy, dyrektorzy, możemy jakoś wspomóc młodych w pomyśleniu i wybraniu tej właśnie drogi. Oczywiście – powołanie daje Pan Bóg, ale czy my możemy coś zrobić?

Drogę kapłańską wybrało kilkunastu absolwentów naszego liceum. Dziś pracują oni w naszym klasztorze, a także w różnych diecezjach. Jeden nawet na misjach w Kazachstanie.

Trafne spostrzeżenie, że powołanie daje Bóg, ale rodzice, wychowawcy, a także inne osoby tworzące tzw. środowisko mogą wydatnie wpływać, w sposób pozytywny czy negatywny, na kształtujące się powołanie. Ważne jest życzliwe nastawienie do młodego człowieka, w którym ewentualnie kształtuje się powołanie. Szacunek względem jego planów i zamiarów. Ważne jest psychiczne poparcie planów młodego człowieka i danie mu tego odczuć. Może podsunąć mu dobrą książkę…

Podobnie gdy chodzi o rodziców. Czasem nie akceptują oni wyboru swych dzieci. To szkoda, żeby nie powiedzieć krzywda, wyrządzana młodemu człowiekowi, bo czasem ma on już wprawdzie wykrystalizowane postanowienia, ale niekiedy szuka swego miejsca – i tu ważne jest psychiczne poparcie ze strony osób najbliższych, a tymi są rodzice, czasem nauczyciele. Oczywiście ważna jest modlitwa w intencji powołań. Mówi się, że Bóg powołuje wystarczającą liczbę pracowników do swojej winnicy, tylko wielu nie odpowiada pozytywnie na Boże wołanie.

Skąd u Ojca odwaga? Wybranie drogi kapłańskiej w czasach stalinowskich, później – aktywna działalność duszpasterska w Nowej Hucie, następnie – pomoc rodzinom internowanych. Był Ojciec na liście SB „do likwidacji”…

Tak, jak już powiedziałem, moje powołanie kształtowało się w czasach stalinowskich, w regionie Śląska Cieszyńskiego, praktycznie nieznającym klasztorów, w środowisku luterańskim, też nie zawsze życzliwym dla katolików. Środowisko szkoły, jej programy, niezależnie od poszczególnych nauczycieli, było wrogie Kościołowi, religii, a więc i powołaniu.

Ja ze swymi planami na przyszłość kryłem się, gdyż z tego powodu można było „paść” przy maturze. Mieszkałem w internacie, a więc na co dzień byłem pozbawiony oparcia, jakie daje rodzina, a na to miejsce wchodziła presja środowiska, oczywiście wroga religii. W takich wypadkach ważna jest zdecydowana postawa i wola realizacji swego celu, bez względu na poniesione koszty. No i trzeba pamiętać o modlitwie, bez której nic pozytywnego się nie zrodzi.

Taką zdecydowaną postawę starałem się zachować w pracy duszpasterskiej, bez względu na ewentualne konsekwencje. Już jako duszpasterz akademicki byłem traktowany jako wróg władzy ludowej, jak zresztą każdy duszpasterz akademicki. Potem doszło duszpasterstwo nauczycieli, ze słynnymi „opłatkami” gromadzącymi setki nauczycieli w klasztorze w Mogile, a wreszcie angażowanie się na rzecz ofiar stanu wojennego, z wyjazdami do internowanych w Załężu oraz pomoc materialna i prawna na rzecz osób więzionych. Za to wszystko ponosiłem konsekwencje, bo przez wiele lat odmawiano mi paszportu na wyjazd za granicę. a wreszcie znalazłem się na liście bezpieki, na której ośmiu duchownych ze środowiska krakowskiego było przedmiotem „specjalnej troski” ze strony SB i przeznaczonych do uciszenia – chodzi tu o esbecką listę „Kruk”. Powstała ona w marcu 1982 r. w MSW. Obejmowała 150 księży w skali kraju. Jak wspomniałem, w Krakowie na tej liście umieszczono ośmiu duchownych. Jednym z nich byłem ja. Zostali oni określeni jako księża „ekstremiści” (Biuletyn IPN nr 7/102/2009 s. 98).

Które z miejsc i działań duszpasterskich jest Ojcu – z perspektywy tych 60 lat – najbliższa sercu? „Kominek” i „kominkowe” małżeństwa? 🙂 Pielgrzymki z nauczycielami?

Zasadniczo wszystkie formy mej duszpasterskiej aktywności pozostawiły we mnie miłe wspomnienia. Szczególnie sympatycznie wspominam dwa moje obowiązki. Pierwsze to Duszpasterstwo Akademickie. Wróciłem wówczas z rocznego stypendium na Uniwersytecie Wiedeńskim i zaraz powierzono mi funkcję duszpasterza akademickiego. Czułem się wśród nich dobrze, choć niewiele byłem starszy od absolwentów, którzy stanowili mocną grupę.

Oprócz zwykłych zajęć duszpasterskich, mieliśmy też różne inne formy, jak: wyjazdowe dwudniowe dni skupienia do Czernej, do Sióstr Karmelitanek, tygodniowe wyjazdy na budowy kościoła (Łodygowice k. Żywca i Wiśniówka k. Kielc), no i oczywiście rajdy studenckie. Te wydarzenia bardzo nas jednoczyły.

Był Ojciec współzałożycielem, a później wieloletnim asystentem kościelnym „Wychowawcy”. Jak Ojciec wspomina ten czas? Jakaś szczególna historia nasuwa się Ojcu na myśl?

Pomysłodawcą wydawania „Wychowawcy” jako miesięcznika dla nauczycieli i wychowawców katolickich był dr inż. Antoni Zięba. Ale szybko do niego dołączyłem, razem z grupą nauczycieli z naszego duszpasterstwa. Początki były trudne – bez środków finansowych i bez lokalu… W tej sytuacji z pomocą przyszedł nasz klasztor, dając do dyspozycji salkę do ekspediowania numerów „Wychowawcy” do prenumeratorów w całej Polsce.

Wspomnienia mam różne, także te humorystyczne: raz do redakcji przyszedł e-mail od jakiegoś czytelnika, mocno krytykującego treść „Wychowawcy”. Adresem zwrotnym posłaliśmy mu cytat z Ewangelii: „Biada wam gdy wszyscy ludzie chwalić was będą” (Łk 6,26).

Jesteśmy w środku Wielkiego Postu. W jaki sposób Ojciec przeżywa ten czas? Co może nam Ojciec polecić jako dobre przygotowanie do Świąt Zmartwychwstania?

Wielki Post! Czas rozważania Męki Pańskiej. Ja przeżywam go przez głoszenie kazań pasyjnych, a głoszę je już czwarty raz z rzędu. Myślę że wierni, którzy uczestniczą w nabożeństwach wielkopostnych (Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa), dobrze się przygotowują na wielkanocne Alleluja.

Oczywiście pozostają jeszcze rekolekcje wielkopostne i lektura książek katolickich. Ja co roku na początku Wielkiego Postu oglądam film Mela Gibsona „Pasja”, a na czytanie duchowne biorę książkę „Pasja” Anny Katarzyny Emmerich.

Minął rok od rozpoczęcia wojny, to drugi Wielki Post i Wielkanoc. Pan Jezus jednoznacznie mówi: „Miłujcie Waszych nieprzyjaciół”. Jak zmieścić w sercu i złość, i niezgodę szczególnie na tragedię dzieci i chorych/niepełnosprawnych, którzy najbardziej cierpią na wojnie, ze słowami o miłości nieprzyjaciół? Jak nie zatwardzać serca, a być sprawiedliwym?

Wojna na Ukrainie jest bolesnym doświadczeniem nie tylko dla mieszkańców tego kraju. Jest próbą – egzaminem z naszej chrześcijańskiej postawy. Najważniejszym wyzwaniem są słowa Chrystusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Łk 6,35). Myślę że naród polski pomyślnie zdał ten egzamin. Zadziwiliśmy świat! Ta postawa bardzo cieszy, bo jest odpowiedzią na zacytowane słowa Chrystusa. A historycznie biorąc moglibyśmy mieć słuszny żal do Ukraińców. A jednak, jako naród, wznieśliśmy się ponad ludzkie uwarunkowania. Można powiedzieć, że mimo wielu wad, jeszcze jesteśmy narodem chrześcijańskim.

Pamiętać jednak trzeba, że miłosierdzie nie wyłącza sprawiedliwości. Trzeba nam uczyć się odróżniania sprawiedliwości od zwykłej, niegodnej zemsty. Trzeba też pamiętać o modlitwie, także za nieprzyjaciół. To trudne wyzwanie, ale bez jego realizacji nie ma chrześcijaństwa. Musimy sobie stale przypominać: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

Bóg zapłać za rozmowę.