Miłością braterską da się wiele zaleczyć

Wychowawca | 8 kwietnia 2022

Z ojcem Krzysztofem Ruszelem OP, proboszczem Parafii pw. Matki Bożej Królowej Aniołów w Korbielowie, rozmawia Marcelina Metera.

Ojcze, spotykamy się w Wielkim Poście roku Pańskiego 2022. Zawsze w tym czasie przypominano nam o triadzie post-modlitwa-jałmużna. Z tych trzech oczywiście najłatwiej było ogarnąć kwestię postu (żeby zrzucić boczki po zimie i zrobić miejsce przed Wielkanocą). W tym roku do głosu silniej dochodzi kwestia jałmużny, bo wielu z nas przypomina sobie, że post służy też temu, żeby zaoszczędzić i oddać potrzebującym, a potrzebujących widać dziś bardzo wyraźnie. I jest temat modlitwy, może trochę w cieniu. Jakie myśli Ojcu towarzyszą szczególnie w tegorocznym Wielkim Poście?

Powiem tak: post, modlitwa i jałmużna to tylko środki, narzędzia przybliżające do Pana Boga. Ewangelie od samego początku Postu cały czas mówią o miłości bliźniego, co w kontekście wojny brzmi szczególnie mocno: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”. Jako wierzący, mamy przede wszystkim odpowiadać na Ewangelię. Miejmy w głowie, że Pan Bóg daje nam przykazanie miłości Boga, bliźniego i siebie samego, bo doskonale wie, że z tym będziemy mieli najtrudniej. Co za sztuka mniej jeść dla schudnięcia, chodzić po górach dla kondycji i nie jeść słodyczy – choć to też przydatne. Zdecydowanie trudniej jest powalczyć o miłość bliźniego – i to nie tylko w znaczeniu ogólnym i globalnym, takiego „ogólnego współczucia” na przykład Ukrainie, ale też w sensie zupełnie osobistym: wobec sąsiadów czy najbliższych. Post i jałmużna są narzędziami walki o miłość bliźniego. Post – wiadomo, rezygnuję z czegoś z myślą o Bogu i drugim człowieku. Jałmużna – daję coś człowiekowi, niekoniecznie chodzi o pieniądz, może chodzić o czas. Wiele osób oddaje teraz swój czas, aby pomóc uchodźcom, choć mają mnóstwo innych spraw albo mogliby po prostu odpocząć. Kiedy robi się to z myślą o Bogu i bliźnim, to samo z siebie bardzo rozwija wiarę. Triada jest ważna – ale to tylko narzędzie, żeby łatwiej było iść za Ewangelią.

Wrócę do tematu modlitwy. Patrząc na obrazy z tej wojny czujemy straszny gniew i czasem można się wpędzić w taką „modlitwę przeciwko komuś”. Szczerze mówiąc, ja przestałam o cokolwiek prosić. A jak wesprzeć i do jakiej modlitwy zachęcać te osoby, które doznały wielkich krzywd? Jaka modlitwa, w Ojca doświadczeniu, ma szansę dać pokój serca?

Znowu – o miłość bliźniego chodzi, tak strasznie trudną… W piątek mieliśmy Ewangelię o pojednaniu się z bratem – pojednaj się z bratem, zanim złożysz ofiarę. Mnie łatwo mówić, ja mam po prostu obowiązek pogodzić się ze współbratem w klasztorze przed zachodem słońca. I są to raczej drobne sprawy.

A z takim Putinem co zrobić? Śmierci nikomu życzyć nie można, trzeba się modlić o nawrócenie, sam to robię, ale tego nie doradzam. Co mam powiedzieć tym paniom z Ukrainy? Mnie jest bardzo trudno wymyślić, co należy powiedzieć nawet moim parafianom, którzy do mnie przychodzą po stracie kogoś bliskiego, w takiej sytuacji często czuję niepewność. Ale doświadczyłem, że czasem nie ma co mówić, trzeba tylko towarzyszyć. Posiedzieć, wysłuchać albo pomilczeć wspólnie.

Co do modlitwy – naszą korbielowską specjalnością jest Adoracja w ciszy. Mamy Adorację w kościele dwa razy w tygodniu, swoją wspólnotową w klasztorze, a oprócz tego kościół jest po prostu stale otwarty, każdy może przyjść i w ciszy pobyć przed Najświętszym Sakramentem. To niesamowicie dużo daje, daje spokój i koi duszę.

Chciałabym chwilę porozmawiać o wyzwaniach duszpasterskich – może mniej w skali ogólnopolskiej, a bardziej w kontekście małego Korbielowa. Do wsi liczącej ośmiuset mieszkańców przyjechało ponad dwieście osób z Ukrainy. Proporcjonalnie to bardzo dużo, ale jednocześnie – policzalne. Nasi goście są bardzo rozpoznawalni, mieszkają geograficznie w bliskiej odległości, mamy szansę na bardziej osobiste podejście. Muszę powiedzieć, że byłam zachwycona sposobem, w jaki Ojciec ich przywitał: bez zbędnych uniesień, bez zadęcia, normalnie. Opowiedział Ojciec, gdzie się znajdują, bo przecież tydzień wcześniej nie mieli pojęcia o istnieniu Korbielowa. Dał im Ojciec odczuć, że są tu mile widziani, tak po prostu. Jak Ojciec widzi teraz swoje zadania jako proboszcz, także w kontekście zbliżającej się Wielkanocy? Jeśli o Wielkanocy jeszcze Ojciec nie myślał, to jest to zupełnie zrozumiałe, zważywszy na tempo ostatnich wydarzeń…

Wyzwanie duszpasterskie to jest ciekawy wątek. Społeczne działania swoją drogą, ale ja jestem księdzem, zakonnikiem i moim obowiązkiem jest otoczenie tych ludzi opieką duchową. Dużym ułatwieniem jest dla mnie fakt, że w swoim czasie intensywnie uczyłem się białoruskiego, ponieważ zamierzałem tam wyjechać na stałe do pracy, bywałem na Wschodzie wiele razy. Poznałem napięcia kulturowe i religijne. Bo z naszego (polskiego i katolickiego) punktu widzenia – w dziesiątym wieku nasze drogi z prawosławiem się rozeszły, jest to żywa rana w naszej chrześcijańskiej rodzinie, ale jednocześnie księża prawosławni mają sukcesję apostolską i sprawują ważne sakramenty. Z katolickiej perspektywy – mamy wielką wspólną bazę. Na Wschodzie te napięcia są dużo silniejsze, zdarza się, że prawosławny nie wejdzie do kościoła katolickiego – i odwrotnie. I teraz ci ludzie przyjechali tutaj. Cerkiew jest sto kilometrów stąd. Nie damy rady wozić wszystkich chętnych co niedziela, choć chcemy jakiś wyjazd zorganizować. Próbujemy łagodzić kulturowe ograniczenia, żeby nie bali się do nas przyjść. Część z prawosławnych uczestniczy we Mszy świętej, nawet w tygodniu, przychodzą potem po błogosławieństwo. Inni mają opór – i ja to rozumiem.

Druga rzecz to możliwość spowiedzi: tak się kapitalnie złożyło, że jeden z naszych ojców zna ukraiński, zorganizowaliśmy więc specjalne godziny spowiedzi po ukraińsku, przecież trwa Wielki Post i nawet nieco zobojętniali wierni mają potrzebę Spowiedzi przed Wielkanocą, choćby to był jedyny raz w roku. Chcemy to umożliwić.

Co do Wielkanocy, to szczerze nie wiem jak będzie; każdy dzień przynosi nowe wyzwania i nowe dane. Na dzisiaj wydaje mi się, że ci, którzy mieszkają z rodzinami, będą tam przygarnięci i otoczeni opieką, a ci, którzy mieszkają w hotelach czy pensjonatach, tworzą naturalne grupy i będą sami chcieli sobie stworzyć warunki domowe, jakiś rodzaj wspólnoty. Do tego dochodzi różnica pomiędzy kalendarzem gregoriańskim a juliańskim, Wielkanoc przypada po prostu w innym terminie. Będzie czas jeszcze o tym pomyśleć.

A jak, Ojca zdaniem, świeccy mogą się włączyć w ten wymiar – powiedzmy – wspólnotowy? Jak możemy dać do zrozumienia naszym Gościom, że mogą się czuć mile widziani w katolickiej parafii? Nie narzucając się przy tym ze swoim światopoglądem i nie przeciągając „na swoją stronę”?

O nie, wszelki prozelityzm jest tu mocno niewskazany. To prawda, że musimy się zintegrować, i że po naszej stronie jest sporo do zrobienia, niekoniecznie materialnie. Dać coś, kupić i zawieźć jest łatwiej. „Jałmużna czasu” jest trudniejsza, a bardzo bardzo potrzebna i pomocna. Można pójść wspólnie z przybyłymi osobami na spacer, pokazać okolicę, żeby czuli się pewniej i się nie gubili. Uważam też, że super cenne są zwykłe rozgrywki w piłkę czy w bilarda między dziećmi albo wspólne wypicie herbaty w Cafe Siena.

I jeszcze jedno. Osobiście mam silną blokadę mentalną i językową i w ogóle spory stres, jeśli chodzi o kontakty z szeroko pojętym Zachodem, a Wschód jest mi naturalnie bliski. Wyobrażam sobie, że ktoś może mieć taką blokadę wobec ludzi ze Wschodu, czy po prostu cudzoziemców. Trzeba swoje obawy schować do kieszeni i po prostu pogadać, choćby zamienić dwa słowa pod kościołem po Mszy św.

Jeszcze jedna myśl: ci ludzie doświadczyli traumy – to prawda. Potrzebują pomocy psychologicznej – zapewne, ale psychologów jest garstka, nie nastarczymy. A taką zwyczajną miłością braterską da się wiele zaleczyć. Nawet dzisiaj, kiedy pomagałem dwóm paniom z Ukrainy otwierać kawiarnię – bo one się włączyły w jej prowadzenie – opowiadały mi, że miały okropną noc, bo o czwartej rano włączyły się czujki przeciwpożarowe i wszystkie rzuciły się ubierać i uciekać, gdyż dla nich to brzmiało jak alarm przy nalotach. Tak samo reagują na syreny straży pożarnej. A my w tej sytuacji możemy ich wysłuchać i dawać im nasz spokój, naszą równowagę, samą postawą dać do zrozumienia, że tu są bezpieczne.

Dziękuję Ojcu za rozmowę.