Jaki sens ma cierpienie?

ks. Andrzej Muszala | 14 lutego 2022

Czy mogę pisać o cierpieniu? Czy mam takie prawo, ja, człowiek zasadniczo zaliczany do osobników zdrowych? Wobec cierpienia potrzeba pokory, zadumania, milczenia… Najwięcej mogliby powiedzieć tu ci, którzy zostali nim dotknięci, czasem wręcz zmiażdżeni. Czy można silić się na jakieś filozoficzne rozważania na widok dziecka zwijającego się z bólu i przeżywającego ostatnie stadia choroby nowotworowej? Albo jego rodziców? Wobec matki, która straciła kolejną ciążę? Wobec uchodźcy, w obecności którego wymordowano całą rodzinę i który został zmuszony do ucieczki, a obecnie przebywa w obozie przejściowym, bez środków do życia i nadziei na powrót? Wobec więźnia politycznego, poddawanego niewyobrażalnym torturom fizycznym i psychicznym? Ogrom ludzkiego cierpienia przytłacza, a w umyśle człowieka pojawiają się pytania: jaki jest sens tych wszystkich traum? Dlaczego cierpią osoby niewinne? Jak to wszystko pogodzić z opatrznością i dobrocią Boga? A może lepiej po prostu zamilknąć, wyłączyć komputer i zakończyć to pisanie, by przypadkiem nie popełnić jakiegoś niewybaczalnego faux pas? A jednak. Człowiek jest jedyną istotą na tym świecie, która poszukuje sensu. Jeśli go nie znajdzie, nic nie może go zaspokoić. Bezsens jest źródłem jeszcze większego cierpienia i rozdarcia duszy, stając się czymś nie do zniesienia. Z drugiej strony okazuje się, że odnalezienie choćby nikłego promyka w tym ciemnym tunelu może dać siłę do dalszego zmagania się i trwania, pomimo miecza przenikającego na wskroś serce człowieka. Jeśli zatem podejmuję się tego trudnego zadania, pragnę to uczynić z należnym szacunkiem i szczególną atencją wobec każdej krwawiącej rany.

W obliczu cierpienia dość szybko może pojawić się proste wytłumaczenie: to kara za grzech. Nieraz ludzie doświadczeni bólem lub ciężką chorobą pytają: „Za co mnie Pan Bóg tak skarał?”. Czasem mówią to bezwiednie, jednak gdzieś w podświadomości mają do Boga żal; wszak mógłby ich trochę bardziej oszczędzić. Podobnie rozumowali trzej przyjaciele Hioba: „skoro dotyka go tak wielorakie i tak straszliwe cierpienie, zatem musiał dopuścić się wielkiej winy. […] Cierpienie w ich oczach może mieć sens wyłącznie jako kara za grzech, wyłącznie więc na gruncie sprawiedliwości Boga, który odpłaca dobrem za dobro, a złem za zło” (Jan Paweł II, Salvifici doloris, III, 10). Czy jednak Bóg może karać, zsyłając cierpienie na swoje dzieci? Co to byłby za Bóg? Czy dziecko może być „karane” za grzech? Jaki grzech? Czy może być ukarana osoba niewinna? Czy nie byłoby to sprzeczne z Boską sprawiedliwością i miłością? Nie, przenigdy cierpienie nie może być formą odwetu Boga na człowieku. To zupełnie błędna ścieżka.

A może cierpienie ma nas czegoś nauczyć? Większej pokory, uznania swojej ograniczoności, ma skłonić do refleksji nad przemijalnością? Cierpienie niejako antycypuje śmierć. Ale też i zmartwychwstanie! Jeśli człowiek wejdzie weń w sposób świadomy, niejako „twórczy”, wówczas może przejść przez to niezwykle trudne doświadczenie drogą układającą się w trzy etapy.

1. Obumieranie. Cierpienie jest czymś przykrym, co pojawia się niezależnie od naszej woli; jesteśmy mu poddani bez możliwości wyboru. Załamuje się dotychczasowy sposób funkcjonowania, coś się kończy, nieraz radykalnie szybko, spada niczym grom z jasnego nieba; innymi słowy – dochodzi do obumarcia starego człowieka. Zostajemy skonfrontowani z czymś, czego nie przewidzieliśmy. Cierpienie to swoista „śmierć za życia”. Człowiek cierpi holistycznie – całym sobą, a zło, które go dotyka, przenika jego ciało i duszę, doprowadzając do prawdziwego rozdarcia serca.

2. Oczyszczenie. Hiob, niczego nie rozumiejąc, wypowiada zdanie: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!” (Hi 1,21). Analizuje doznaną stratę, słucha niezbyt udanych argumentacji trzech przyjaciół. Człowiek, który doznaje cierpienia, może przez kolejne dni, miesiące, czasem lata „przepracować” to trudne doświadczenie i uczynić zeń element oczyszczenia oraz wzrostu duchowego. Może przyznać się do popełnionych błędów, rozeznać prawdziwe wartości, docenić każdą chwilę, która zostaje mu ofiarowana, a przez to stać się człowiekiem dojrzałym, poważnym. Pozytywny wydźwięk tych stwierdzeń nie powinien jednak nikogo zwodzić co do wielkości i długofalowości doznawanego bólu duszy: człowiek schodzi do jakiejś tajemniczej otchłani i nadal cierpi, czasem niewyobrażalnie. A równocześnie wzrasta w swoim człowieczeństwie, poddając się trudnemu procesowi oczyszczenia. Najbardziej adekwatnym językiem stają się wówczas łzy. Są one znakiem dogłębnej przemiany, która wydobywa na wierzch ludzkiej osobowości najbardziej szlachetne pokłady, o nadprzyrodzonym posmaku. Św. Grzegorz z Nazjanzu uważał łzy za jeden z pięciu rodzajów chrztu, zaś św. Jan Klimak widział w nich dopełnienie pierwszego sakramentu oraz formę oczyszczenia z popełnionych grzechów. „Choć jest to zuchwałe, można w pewnym sensie powiedzieć, że ważniejsze niż chrzest są potoki łez powstałe po chrzcie: bo chrzest zmywa zło, które było w nas przedtem, a przyjąwszy go w dzieciństwie, wszyscyśmy się później splamili; to zaś oczyszczenie jest przez łzy: gdyby kochający Bóg nie obdarzył nimi ludzi, to rzadcy byliby ci zbawieni i trudno byłoby ich znaleźć” – pisał (J. Klimak, Drabina raju, VII, 6). Łzy oznaczają głębokie oczyszczenie duszy i śmierć starego człowieka, by mógł narodzić się nowy. Są zapowiedzią czyśćca, gdzie zmarły zostaje obmyty ze swoich zmaz i dojrzewa do oglądania Boga. „Łzy nie kłamią. To dlatego właśnie łzy dotykają serca człowieka i serca Boga” (Ysabel de Andia).

3. Trzecim etapem przechodzenia przez cierpienie jest duchowe zmartwychwstanie do nowej jakości życia. Po długim i dogłębnym katharsis powstaje człowiek nowy, bardziej duchowy, inaczej patrzący na świat i otaczającą go rzeczywistość. Nie przywiązuje już wagi do kwestii małostkowych, błahych, niewartych zachodu. Przeszedł na inny poziom życia. Jego trud zostaje wynagrodzony, choć nie zawsze w tak dosłowny sposób, jak to było w przypadku Hioba, który mógł się cieszyć w dwójnasób odzyskanymi dobrami, przede wszystkim zaś siedmioma nowymi synami i trzema córkami. Równocześnie pozostał w nim smutek po stracie pierwszych dzieci, którego nic nie mogło ukoić. Podobnie dzieje się z człowiekiem, który przeszedł przez cierpienie – stracił on jakąś część samego siebie, być może najbliższe osoby, i nic nie może wypełnić tego braku. Trwa jednak w pokoju, bo wie, że „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga” (Mdr 3,1). Realizuje słowa Chrystusa: „Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie” (Łk 6,21). Paradoks leży w tym, że owa radość nie następuje po okresie smutku, lecz że oba te usposobienia mogą występować równocześnie. Nowy człowiek nadal płacze razem ze światem, który cierpi i krwawi, a równocześnie przepełniony jest głębokim pokojem, będącym owocem całkowitego oddania się Bogu. Patrzy z wiarą na otaczającą go rzeczywistość i wszystko ocenia w nadprzyrodzonym świetle. „Nadzieja nie płynie ze śmiechu lub obfitości. Nadzieja jest w łzach, w ryzyku i w milczeniu” – pisze André Neher.

Trudno pisać o cierpieniu, gdyż poruszamy się w obszarze bardzo trudnym i tajemniczym, gdzie wszelkie jednoznaczne rozstrzygnięcia są nie na miejscu. Cierpienie jest wielkim bólem duszy dla każdego, kto przezeń przechodzi. Znamienne są tu słowa, które skreślił ks. Józef Tischner w końcowym stadium choroby nowotworowej: „Nie uszlachetnia”. Cierpienie to czas zmagania się człowieka z wielkim głazem, jaki pojawił się w życiu i bezpośrednio mu zagraża, czasem wręcz łamie jego duchową konstrukcję. Nigdy nie odczytamy do końca sensu ludzkiego cierpienia. Może zatem najlepszą odpowiedzią jest wejście w owo niepojęte misterium passionis samego Boga? Może dlatego przyjął On ludzkie ciało, by móc współcierpieć z nami, poddać się strasznym cierpieniom, a ostatecznie oddać życie na krzyżu? Od Wielkiego Piątku każdy może spojrzeć na Jezusa przywiązanego do słupa lub obarczonego krzyżem i powiedzieć: „On też cierpiał i wie, co to cierpienie”. W każdym czasie, w różnych zakątkach ziemi ludzie doświadczają przytłaczającego brzemienia cierpień. Jedni giną w wypadkach, nie pożegnawszy swoich bliskich, inni przeżywają chwile bólu i opuszczenia na OIOM-ach lub we własnych domach; nieuleczalna choroba nowotworowa nie omija dzieci. Ogrom cierpienia świata jest niemożliwy do ogarnięcia ani do wypowiedzenia. W rzeczy samej każdy nosi swój krzyż, jeśli nie teraz, to w przyszłości. Syn Boży, przyjmując ludzką naturę, zdecydował się w nią wejść bez żadnej taryfy ulgowej i zjednoczyć się z wszystkimi braćmi i siostrami poranionymi na ciele i na duszy. Jest Emmanuelem, Bogiem z nami, szczególnie w najbardziej dramatycznych momentach. Nic, co ludzkie, nie jest Mu obce. Na Golgocie przyciągnął wszystkich do siebie i złączył wszelkie krzyże w swoim krzyżu. Dziś – jak i w każdej epoce – jest nie tylko obecny przy chorych, jak lekarz przy pacjentach, lecz wchodzi w ich strapienia, czyni je swoimi, przemienia i wynosi na boski poziom. Bóle wielkiej rzeszy dzieci Bożych stają się modlitwą, dzięki której mogą nawiązać kontakt z cierpiącym Synem Bożym, przez Niego zaś – z całą Trójcą Świętą. Cierpienie okazuje się uniwersalnym językiem komunikacji człowieka z Bogiem, niezależnie od tego, czy modlący się w ten sposób jest osobą wierzącą, czy nie, i czy w ogóle sobie to uświadamia. Istotą owego języka jest dar z siebie, nierozerwalnie związany z ludzkim cierpieniem, nawet jeśli jest ono wewnętrznie nieakceptowane. Pisał o tym Léon Bloy w jednym z listów do swojej narzeczonej:

Wiedz, moja ukochana, że tym, co najtrudniejsze dla duszy, jest cierpieć nie mówię za drugich, lecz w drugich. Tak, jak to było w przypadku najbardziej przerażającej agonii Zbawiciela. U podłoża strasznej męki Chrystusa, w owym pochodzie hańby, naznaczonym torturami, których już samo mgliste wyobrażenie sprawia nam tyle trudności, było Jego współczucie, którego, by pojąć, nie starczy nam wieczności. […] Rozważ, że Jezus cierpiał w sercu z całą świadomością przynależną Bogu, że w Jego sercu zawarte były wszystkie ludzkie serca z ich bólami, począwszy od Adama aż do skończenia świata. O tak, cierpieć dla innych może być wielką radością dla szlachetnej duszy, lecz cierpieć w innych, to jest prawdziwe cierpienie”.

ks. Andrzej Muszala kapłan archidiecezji krakowskiej, dr hab. teologii, prof. UPJPII, zastępca dyrektora Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, członek Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych przy Konferencji Episkopatu Polski oraz komisji bioetycznej przy Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Autor książek z bioetyki oraz duchowości chrześcijańskiej

Korzystałem z myśli zawartych w książkach:

A. Muszala, Przewodnik po cierpieniu, Pustelnia.pl, 2016

A. Muszala, A z tej śmierci życie tryska. Śmierć jako najwyższy akt moralny, Bernardinum, 2022

A. Muszala, Współczesny Samarytanin. Wprowadzenie do życia duchowego pracownika służby zdrowia, Pustelnia.pl, 2020

fot. 123rf.com