Edukacja seksualna – tak, ale jaka?

Wychowawca | 8 marca 2022

Ani antykoncepcja, ani pigułki „dzień po”, ani nawet aborcja nie jest najważniejszym tematem dla środowisk anti-life, lecz… edukacja seksualna, prowadzona według ich pomysłu.

Polska: „Rozbroiliśmy bombę”

Czy pamiętacie państwo kontrowersyjną kampanię społeczną #sexedpl, którą w 2017 r. zainicjowała modelka Anja Rubik wraz z grupą celebrytów? Do sieci trafiły spoty, które miały odkryć przed naszą, podobno zacofaną, młodzieżą „prawdę” o seksualności. Rubik mówiła, że jej celem jest mówienie o edukacji seksualnej „jak o higienie dentystycznej” oraz odarcie sfery intymnej ze wstydu. W swojej kampanii promowała prezerwatywy – „jako odpowiedzialna, dorosła, seksualnie aktywna kobieta” ma je zawsze przy sobie, gdyż nie na każdego faceta można liczyć. Blogerka modowa Maffashion zrobiła przegląd metod antykoncepcyjnych, aktorka Roma Gąsiorowska opowiadała, że „uratowała życie swojej przyjaciółce”, polecając jej pigułkę „dzień po”, a aktor Mateusz Banasiuk, przygotowując kanapkę, opowiadał o pierwszym razie, który co prawda może się obyć bez miłości, „ale z doświadczenia wiem, że wtedy lepiej smakuje”. W końcu zawinął chleb w folię spożywczą (analogia do prezerwatyw) i życzył smacznego…

Wielu osobom wydawało się wówczas, że to dopiero idole zapoczątkowali społeczną debatę na temat polskiej edukacji seksualnej (To w końcu jest, czy jej nie ma? A tak w ogóle czy jest potrzebna? Kto ma ją prowadzić? Gdzie? Itp.), bo nikt wcześniej nie miał wystarczająco dużo odwagi, aby ten temat podjąć. To nieprawda. Temat ten był zawsze ważny dla uważnych rodziców i nauczycieli, a także dla spadkobierców… komuny.

Edukacja seksualna polskich uczniów rozpoczęła się na początku lat 80. Funkcjonował wtedy obligatoryjny przedmiot „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej”. W połowie lat 80. wyrzucono z nazwy przymiotnik „socjalistyczny”, a potem zamieniono na „przysposobienie do życia w rodzinie”. Kolejne zmiany wprowadziła Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Artykuł 4 wnosił do szkolnych programów nauczania „wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji”, a władzą wykonawczą miał być „minister właściwy do spraw oświaty i wychowania”. Pierwsze zarządzenie w tej sprawie wydał 26 sierpnia 1993 r. Kazimierz Marcinkiewicz. Zobowiązał wychowawców klas do realizacji ustawowego zapisu na co drugiej lekcji wychowawczej. Spotkało się to z buntem i protestem nauczycieli, którzy nie czuli się przygotowani do rozmawiania z młodzieżą o „tych sprawach”. Z pomocą przyszły Wojewódzkie Ośrodki Metodyczne w całym kraju, które zajęły się szkoleniem wszystkich nauczycieli, także matematyków, geografów i chemików, na fachowców od rozwoju psychoseksualnego.

Rewolucją w edukacji seksualnej miały być rządy SLD i ministra Jerzego Wiatra. Drogą ustawy wprowadzono kalkę zachodniej edukacji seksualnej. Była to kompilacja niemiecko-szwedzkich programów nauczania. Kraje te miały już długą „tradycję” w realizacji tego przedmiotu w ujęciu biologicznym. Zaproponowano podręczniki będące tłumaczeniem książek niemieckich czy amerykańskich. Stawianie seksu na równi z innymi czynnościami życia codziennego, w podręczniku dla V klasy szkoły podstawowej (np. Seks sprawia mi taką samą przyjemność jak granie w koszykówkę), większość rodziców uznała za skandaliczne i niedopuszczalne.

Ostatecznie minister Wiatr nie wdrożył „wiedzy o życiu seksualnym człowieka” – w 1997 r. nie było na to pieniędzy w państwowym budżecie, poza tym w listopadzie nastały rządy AWS i Unii Wolności. „Oświatowym” ministrem został Mirosław Handke. Zaraz po nominacji zapewnił, że nie wdroży zachodniego systemu edukacji seksualnej. Sam miał dzieci w wieku szkolnym i kolegę z Kanady, który do niego zadzwonił i powiedział: „Błagam cię, nie wprowadzaj tej edukacji, bo ja już nie mam dzieci…”. Ale pudełka z napisem „edukacja seksualna” Handke nie wyrzucił do kosza.

W zamian powołał Zespół Opiniodawczo-Doradczy, który miał przygotować nowe podstawy programowe do przedmiotu „od seksu”. Zespół składał się z 17 osób. Debatował co tydzień od stycznia do czerwca 1998 r. Należeli do niego m.in. psycholog, metodyk, biolog, seksuolog, ginekolog, katolicki ksiądz i biskup ewangelicko-augsburski. Pracom przewodniczyła Teresa Król, metodyk z Krakowa. To ona przekonała ministra Handkego, że nie trzeba wyrzucać ze szkoły edukacji seksualnej, a wystarczy skierować ją na inne tory, niż ta lansowana za zachodnią granicą. Tak powstało realizowane do dzisiaj „wychowanie do życia w rodzinie” – ewenement na europejską skalę. Zespół opracował nie tylko podstawy programowe, ale też rozporządzenia dotyczące wdrożenia go do szkół i program kształcenia nauczycieli. W ośrodkach metodycznych, w każdym z ówczesnych 49 województw, szkolono nauczycieli, by rzetelnie, ale też dyskretnie i taktownie przekazywali młodzieży wiedzę o tej niezwykle ważnej sferze życia człowieka. W 2003 r. było do tego przygotowanych ponad 20 tys. nauczycieli. Minister Handke podziękował zespołowi za tytaniczną pracę. „Rozbroiliśmy bombę, którą pod moim biurkiem zostawił minister Wiatr” – mówił.

A, B czy C?

Opierając się na doświadczeniach z wielu krajów i badaniach naukowych, można wyodrębnić trzy główne rodzaje wychowania seksualnego. Model A promuje wychowanie do abstynencji seksualnej (ang. chastity education, abstinence-only education). Nauczanie w tym modelu opiera się na przekonaniu, że najskuteczniejszym sposobem unikania nastoletnich ciąż i chorób przenoszonych drogą płciową jest wychowywanie nastolatków do wstrzemięźliwości seksualnej. Polski WDŻ propaguje to podejście, podkreślając znaczenie wartości takich jak np. rodzina, małżeństwo, wierność. Drugim modelem (typ B) jest biologiczna edukacja seksualna (ang. biological sex education), bazująca na przekazie informacji dotyczących ludzkiej prokreacji, rozwoju płciowego, zapobiegania wykorzystywaniu seksualnemu, kontroli urodzeń, aborcji i jej dostępności, metod zapobiegania ciąży, środków antykoncepcyjnych oraz ułatwianiu ich dostępności dla młodzieży. Model B nie promuje zasad moralnych czy formacji duchowej (elementy tego podejścia realizowane są np. w Wielkiej Brytanii i w Szwecji). Trzeci typ edukacji seksualnej (model C) to tzw. złożona edukacja seksualna, łącząca podejścia A i B (ang. comprehensive sex education).

Dziś, ponad 20 lat od opracowania podstaw programowych do wychowania do życia w rodzinie, możemy powiedzieć „sprawdzam”. Porównajmy polski WDŻ z edukacją seksualną typu B w krajach, gdzie została wprowadzona najwcześniej, tj. w USA i w Wielkiej Brytanii.

USA

Edukację seksualną (rozumianą jako typ B lub C) zaczęto powszechnie wprowadzać w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej z końcem lat 60. XX w. i na początku lat 70. W Stanach Zjednoczonych w latach 90., w czasie kadencji republikańskich prezydentów, podejście do edukacji seksualnej zaczęło się zmieniać. Na mocy reformy wprowadzonej w USA w 1996 r. (Welfare Reform) przeznaczono 250 mln dolarów z funduszy federalnych na edukację seksualną typu abstynenckiego. Głównym celem miało być ukazanie korzyści społecznych, psychologicznych oraz zdrowotnych wynikających z abstynencji od stosunków seksualnych. Nastolatki miały się dowiedzieć, że: abstynencja jest jedynym sposobem zapobiegania ciążom nastolatek i chorób przenoszonych drogą płciową (STD); monogamiczny, wierny związek małżeński jest oczekiwanym standardem aktywności seksualnej; pozamałżeńskie kontakty seksualne mogą mieć negatywny wpływ na sferę psychiczną i fizyczną; lepiej, by dzieci rodziły się w małżeństwie niż poza nim; alkohol i narkotyki zwiększają skłonność do przyjmowania ofert seksualnych; przed podjęciem aktywności seksualnej ważne jest uzyskanie samowystarczalności. Wraz z wprowadzaniem programów abstynenckich w szkołach, nastąpiły dostrzegalne pozytywne zmiany. W ciągu zaledwie kilku lat spadła zarówno liczba ciąż, jak i aborcji u nieletnich. Badania dotyczące wyjaśnienia przyczyn tego zjawiska wskazują, że znaczącą rolę odegrała zmiana pierwszorzędowych zachowań seksualnych (ograniczenie bądź redukcja stosunków seksualnych), a nie stosowanie zabezpieczeń. Spadek o 66 proc. ciąż u niezamężnych nastolatek między rokiem 1991 a 1995 przypisuje się wzrostowi zachowań abstynenckich, 53-procentowy spadek w liczbie ciąż nieletnich między rokiem 1991 a 2001 przypisuje się zmianom w zachowaniach seksualnych, także włączając w to abstynencję. Brytyjski naukowiec, T. Stammers, komentując te dane, ubolewał, że rząd jego kraju nie zwracał uwagi na tak uderzające dowody i nie wyciągał wniosków z doświadczeń amerykańskich (T. Stammers T., As easy as ABC? Primary preventioon of sexually transmitted infections: „Postgraduate Medicine Journal”, Vol. 81, 2005 s. 273–275).

Bardzo ciekawe dane uzyskano też w badaniu National Campaign to Prevent Teen and Unplanned Pregnancy (2010), Waszyngton DC. 87 proc. nastolatków i 93 proc. dorosłych sądziło, że dla młodzieży ważne jest otrzymanie wyraźnego sygnału, że niewskazane jest rozpoczynanie współżycia przed ukończeniem liceum. Większość nastolatków (65 proc. dziewcząt i 57 proc. chłopców), którzy uprawiali seks, uważa, iż powinni byli zaczekać z tą decyzją.

Wielka Brytania

Niestety, także na te głosy Wielka Brytania była głucha i poszła zupełnie inną drogą. Jest krajem o tyle interesującym, że stanowi chyba najlepszy dowód na nieskuteczność edukacji seksualnej wypranej z wartości i hołdującej hasłu „Seks prawem człowieka”.

Już w 1993 r. British Medical Journal alarmował: „(…) istnieją przytłaczające dowody na to, że – wbrew przypuszczeniom – dostępność antykoncepcji prowadzi do wzrostu wskaźników aborcji”. Niespełna dziesięć lat później (2002) to samo przeczytaliśmy w Journal of Health Economics: konsekwencją szerszego dostępu do środków planowania rodziny jest wzrost poczęć wśród nieletnich (wniosek z badań na Uniwersytecie Nottingham, analiza danych za lata 1975–1999). Liczby przerażały: w 1999 r. w Anglii co roku prawie 90000 nastolatek zachodziło w ciąże; około 7700 stanowiły dziewczęta do lat 16 i 2200 – dziewczęta w wieku do 14 lat (pomyślmy o każdorazowej polskiej burzy medialnej, gdy słyszymy o 12-latce w ciąży). Wskaźniki urodzeń wśród nastolatków były dwa razy wyższe niż w Niemczech, trzy razy wyższe niż we Francji i sześć razy wyższe niż w Holandii.

Na zlecenie rządu premiera Tony’ego Blaira przeprowadzono w 1999 r., za publiczne pieniądze, badanie opinii wśród nastolatek. Co zrobiliśmy źle? Daliśmy im antykoncepcję, powiedzieliśmy, jak uprawiać seks, a to nadal nie działa – dziwili się politycy. Nastolatki precyzyjnie wskazały, czego im zabrakło: „(…) najważniejszą rzeczą jest nauczenie się mówienia nie i jest to pierwsza rzecz, której nastolatki powinny nauczyć się na zajęciach edukacji seksualnej” (raport rządowy „Teenage Pregnancy”, 1999).

W roku 2009 British Medical Journal po raz kolejny potwierdził: brak dowodów, iż edukacja seksualna typu B opóźnia inicjację seksualną lub redukuje ciąże nastolatek.

Dobre, bo polskie

Wykres poniżej przedstawia charakterystykę zachowań seksualnych nastolatków z wybranych krajów europejskich. W porównaniu ze Szwecją, Niemcami, Wielką Brytanią, to w Polsce najmniej nastolatek (1519 lat) zachodzi w ciążę. Udział aborcji dokonywanych przez nastolatki w ogólnej liczbie aborcji jest u nas zdecydowanie najniższy. Niższy niż w pozostałych krajach jest też odsetek młodzieży rozpoczynającej aktywność seksualną. Nie znaczy to, że wychowanie do życia w rodzinie nie mogłoby być jeszcze lepsze; że może warto raz na kilka lat przyjrzeć się podstawom programowym; że warto pomyśleć o wyposażeniu uczniów we własne, dobrej jakości materiały dydaktyczne itd. Jednak zupełnie nieuzasadniona wydaje się histeryczna krytyka modelu A nie tylko przez celebrytów, ale także wielu naukowców, czasem również nauczycieli.

Co prawda to już historia, ale bardzo ciekawa. W maju 2014 r., po rocznej batalii, ówczesne Ministerstwo Edukacji Narodowej zaaprobowało podręcznik Wędrując ku dorosłości, pod redakcją Teresy Król, do nauczania w klasach V i VI szkoły podstawowej. Recenzenci ministerstwa pięć razy zwracali książkę do poprawki – oczywiście, mają do tego prawo. Za niedopuszczalne uznano m.in. umieszczenie w podręczniku zdania, że „po kuchni krząta się mama”. Uzasadnienie: to utrwalanie stereotypowych ról płci. Podobny kłopot był z chłopcem grającym w gry komputerowe, bo dlaczego chłopiec a nie dziewczynka? Innym podręcznikiem Teresy Król, tym razem do gimnazjum, zainteresowała się także gejowsko-lesbijska Pracownia Różnorodności, która w raporcie Szkoła milczenia skrytykowała wszystkie podręczniki do WDŻ. Jeden z autorów, dr hab. Jacek Kochanowski, socjolog zajmujący się gender studies, napisał w 2013 r.: „Czy przedmiot wychowanie do życia w rodzinie ma służyć przygotowaniu dzieci i młodzieży do życia w realnych warunkach współczesnych form życia rodzinnego [w tym konkubinaty, związki homoseksualne, tzw. patchworki – przyp. red.], czy też służyć ma zaklinaniu rzeczywistości, ignorowaniu przemian i tępej, nachalnej reprodukcji modelu konserwatywnego?”. Polityków i naukowców wspierali lewicowi dziennikarze, którzy prześcigali się w wyrywaniu z kontekstu fragmentów i wymyślnych tytułach (np. 15 wyjątkowo głupich cytatów z podręczników do wychowania do życia w rodzinie na portalu „Gazety Wyborczej”). Jak wspomniałam, to już historia i obecnie w szkołach funkcjonuje nowa seria podręczników do WDŻ (zmiany nastąpiły po wprowadzeniu nowej podstawy programowej).

Warto jednak wiedzieć, że rodzicielska i pedagogiczna czujność jest bardzo potrzebna. Szczególnie gdy obserwujemy zapędy lewicowych organizacji, takich jak Ponton, Spunk, Nawigator czy Fundacja Falochron, do kształcenia (a raczej „kształcenia”) nowej kadry „seksuologów”. Kiedyś, by otrzymać ten tytuł, trzeba było spędzić na studiowaniu ok. 10 lat. Dziś promotorzy nowej ścieżki sądzą, że wystarczy kilka godzin szkolenia, aby móc wejść do szkoły i przedstawić się jako „edukator seksualny”. I np. głosić uczniom takie poglądy, jak edukatorka Sara Tylka: „Przestałam wierzyć, że ludzie muszą być gotowi. Teksty o społecznej niegotowości to dla mnie wciskanie kitu. Pieprzyć to wieczne czekanie” czy edukator niebinarny Ali (prosi, by mówić o sobie „ono”): „Transmężczyźni też mogą potrzebować aborcji”.

Warto zapoznać się z materiałami np. na stronach ww. organizacji, które jasno przedstawiają swoje cele – np. Chcemy, by ludzie podejmowali aktywność seksualną wtedy, gdy mają na to ochotę, wtedy, gdy mają na to ochotę inne osoby, oraz by wszystkie strony czerpały z tego aktu przyjemność. Dla wielu osób o konserwatywnych poglądach, dla których seksualność jest albo czymś brudnym i niepożądanym, albo czymś, co powinno być realizowane jedynie za zamkniętymi drzwiami małżeńskiej sypialni, nasz pogląd na seksualność – silnie emancypujący zwłaszcza dla kobiet – jest nie do zaakceptowania. Dodatkowo edukatorzy i edukatorki postulują nie tylko poszanowanie, ale pełną akceptację wszelkich tożsamości płciowych i orientacji seksualnych. Postulujemy również pełnię praw dla wszystkich osób niezależnie od ich orientacji i płci (Pytania i odpowiedzi Grupa PONTON). Na pytanie, czy możliwe jest zorganizowanie szkolenia dla dorosłych – grona pedagogicznego czy rodziców, Ponton odpowiada: Osoby, które miałyby podjąć się pracy z dorosłymi lub przygotować program dłuższy niż dwie godziny, powinny mieć wyższe kompetencje i więcej doświadczenia w pracy w obszarze ludzkiej seksualność [w rozumieniu: niż obecni edukatorzy „Pontonu”, którzy prowadzą zajęcia dla dzieci młodzieży]. Jako swoisty humor można potraktować znalezione na ww. stronie internetowej takie sformułowania, jak: Według hierarchów Kościoła katolickiego wiedza na temat seksualności i antykoncepcji powinna być ściśle reglamentowana. (Paulina Wawrzyńczyk, Edukacja seksualna – fakty i mity, Grupa Ponton).

Wiele organizacji prowadzących edukacją seksualną cytuje b. Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Rzecznik na pytanie, czy obowiązkowa edukacja seksualna nie naruszałaby prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, odpowiada: Nie, bo prawo to nie ma charakteru absolutnego, a jego granice, tak jak w przypadku pozostałych praw i wolności, wyznaczają inne normy rangi konstytucyjnej i ustawowej. Prawo do rzetelnej edukacji seksualnej wynika przede wszystkim z prawa do nauki, a także, jak wskazuje WHO, z prawa do ochrony zdrowia i dostępu do informacji ze zdrowiem związanych. Rodzice nie mogą oczekiwać, że wszystkie treści przekazywane dzieciom w szkole będą zgodne z ich światopoglądem (co potwierdził też Trybunał Konstytucyjny i Europejski Trybunał Praw Człowieka). W przypadku edukacji seksualnej to prawa dzieci powinny być potraktowane priorytetowo.

Całość: https://bip.brpo.gov.pl/pl/content/rpo-mity-na-temat-edukacji-seksualnej-w-szkolach.

Bój o edukację seksualną trwa. I gdy tylko nastąpi polityczna zmiana – a nastąpi przecież wcześniej czy później – obok aborcji to właśnie edukacja seksualna pójdzie na pierwszy ogień.

Co uczniowie sądzą o lekcjach WDŻ?

Najnowsze – choć już wcale nie takie nowe – dane możemy czerpać z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych, przygotowanego na podstawie ogólnopolskich badań zleconych przez MEN, jeszcze za czasów rządów Platformy Obywatelskiej (2015). Z raportu wynika, że na wszystkie lub większość lekcji WDŻ uczęszczało 76 proc. gimnazjalistów, a tylko 2 proc. nie uczestniczyło w nich w ogóle.

Ocenę co najmniej dobrą WDŻ dostało od 62 proc. gimnazjalistów i 71 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Zdecydowanie negatywną opinię wystawiło mu zaledwie 2 proc. gimnazjalistów i 4 proc. uczniów starszych. Jednak, co najważniejsze, zarówno młodzież, jak i rodzice uważali, że WDŻ jest drugim pod względem ważności źródłem wiedzy o seksualności człowieka (dla porównania – w 1999 r. w podobnym zestawieniu zajęcia te znalazły się na piątym miejscu).

Magdalena Guziak-Nowak

dyrektor ds. edukacji i sekretarz zarządu w Polskim Stowarzyszeniu Obrońców Życia Człowieka. Dziennikarka, doradczyni życia rodzinnego, współautorka serii podręczników do WDŻ. Żona i mama pięciorga dzieci

fot. lorenchink/pl.123rf.com