Zwyczajna niezwykłość

Avatar photo Magdalena Guziak - Nowak Autor | 24 października 2020

Ciało to opakowanie dla pięknej duszy – mówi Eva Hajduk, która fotografuje osoby z niepełnosprawnościami.

Rozmawia Magdalena Guziak-Nowak.

Pani fotograficzne projekty z udziałem osób niepełnosprawnych to dla mnie praca domowa z humanizmu i powracające pytanie, na ile jestem otwarta na drugiego człowieka. A co Pani zapamiętała z tych lekcji?

Moi bohaterowie nauczyli mnie pokory. Zrozumiałam, że nie warto się nad sobą użalać, utyskiwać na okoliczności, ale próbować odnaleźć się w tym miejscu i czasie. Mam przecież tylko tę chwilę. Zobaczyłam też wyraźnie, że nie ma sensu z nikim się porównywać, bo tak mało wiemy o innych. Trzeba żyć własnym życiem, ale z drugiej strony być uważnym na drugiego człowieka, nie zwracać się tylko ku sobie.

Do pierwszego projektu zaprosiła Pani mamy dzieci niepełnosprawnych. Jakie one są?

Ponieważ nie fotografowałam mam maluszków, ale te, które mają już starsze dzieci, mogę o nich powiedzieć, że to mamy „z perspektywą”. Zdążyły już oswoić sytuację, w jakiej się znalazły, okrzepnąć i – co jest naprawdę piękne – zaakceptować. Nie stwarzają wokół siebie aury wyjątkowości, nie chcą, aby je przesadnie doceniać, mówić, że są szczególne, nieprzeciętne. Powiedziałabym raczej, że to zwyczajne mamy w niezwyczajnych sytuacjach. Zaangażowane. Zaradne. Dumne ze swoich dzieci. Dostrzegalnie wrażliwe, gdyż w życiu rodzica niepełnosprawnego dziecka nie ma miejsca na uproszczenia, na pójście na skróty. Jeśli np. dziecko ma trudności w komunikacji, nie można czegoś nie zauważyć, lecz odczytać każdy jego sygnał. Czasem mamy muszą być silne za dwoje – za siebie i ojca, który nie uniósł ciężaru choroby dziecka i odszedł.

Na szczęście dla równowagi mamy „Ojców”. Dobrych ojców.

Oczywiście, nie zamierzałam generalizować. Po wystawie „Matek” odezwało się do mnie kilku tatusiów. Upomnieli się o siebie, zawalczyli o wizerunek dojrzałych, aktywnych rodziców. „My też opiekujemy się naszymi dziećmi” – mówili. Jeden z nich samotnie wychowuje czworo. Rola taty także jest kluczowa. I inna.

Widać to na zdjęciach. „Matki” są czarno-białe, subtelne. U „Ojców” ciągle coś się dzieje.

Mamy z dziećmi fotografowałam w domach, gdzie każdy czuje się najlepiej. Skupiałam się na emocjach. Dobre uczucia, wsparcie, jakie dziecko dostaje od mamy, są w jego dalszym życiu nieocenioną pomocą i siłą napędową do samodzielności. Z kolei tata stawia dziecku wyzwania, zachęca je do pokonywania własnych ograniczeń, tych fizycznych. Zwykle to na jego barkach spoczywa utrzymanie rodziny, więc ma mniej czasu na budowanie relacji z dzieckiem. Tym bardziej warto, by był to czas naprawdę dobrej jakości.

Najbardziej poruszyła mnie fotografia ojca dającego swojej córce bukiet kwiatów. Nastolatka ma zespół Downa. Pomyślałam, że to jedna z najważniejszych rzeczy, które każdy ojciec powinien powiedzieć swojej córce: jesteś dla mnie najpiękniejsza.

Bohaterami tej fotografii są Paulina i jej tata Zbigniew. Paulina jest najmłodszym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie. Rodzice wiele razy podkreślali, że nie wyobrażają sobie, że mogłoby jej nie być. Odkąd Paulina została nastolatką, jej więź z tatą nabrała nowego wymiaru. Córka jest jego oczkiem w głowie. To on pierwszy chwali jej wygląd czy ubiór, a na rodzinnych imprezach jest niezastąpionym partnerem na parkiecie. Ich relacja jest bliska, namacalna – Paulina zawsze wita tatę wracającego z pracy, rzucając mu się na szyję. Lubi też towarzyszyć mu w ogrodzie lub w altanie. Paulina jest już dorosła. Mieszka z rodzicami, ale marzy o tym, żeby wziąć ślub ze swoim chłopakiem – Kubą. Poznali się w szkole i zaprzyjaźnili. I choć ślub i samodzielne życie jest w ich przypadku nierealne, rodzice młodych starają się umożliwiać im kontakt. To Paulina zainspirowała mnie do powstania kolejnego projektu „Inna Rodzina”, w którym pokazuję, jak osoby z niepełną sprawnością intelektualną czy ruchową budują własne związki i rodziny.

Związki osób niepełnosprawnych to tabu. Nie tylko społeczne, ale czasem nawet wśród rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Co chciała Pani powiedzieć swoimi zdjęciami?

Że każdy człowiek ma niezbywalne prawo do miłości i bliskości. Ciało jest nam tylko „wypożyczone”. Fakt, że jest w pewien sposób ograniczone, nie oznacza, że osoby z niepełnosprawnościami są ograniczone w relacjach, w umiejętności kochania drugiego człowieka. Moim celem nie było stworzenie fotograficznej laurki, która upudruje moich bohaterów, niemal uczyni z nich nadludzi, którzy nie mają żadnych zmartwień i trudności, i funkcjonują w społeczeństwie na tych zasadach, co osoby zdrowe. Byłaby to nieprawda. Zdajemy sobie sprawę, że to, co dla nas jest bezproblemową codziennością, dla nich bywa ciągłym pokonywaniem przeciwności: ubranie się, poranna toaleta, przygotowanie posiłku, zrobienie zakupów… Mimo to „inne” rodziny, które poznałam, są naprawdę szczęśliwe. Psycholog czy socjolog mógłby powiedzieć, że „dobrze funkcjonują w społeczeństwie”. Traktowanie ich jak „duże dzieci” jest często niesprawiedliwe i nieuprawnione.

Pisze Pani: „w moich zdjęciach nie chodzi o podglądanie”. Zatem o co?

O zrozumienie. Mam nadzieję, że odbiorcy zdjęć poznają świat moich bohaterów, zrozumieją go i już nigdy nie zawahają się przed przyznaniem im prawa do tworzenia własnych rodzin. Spójrzmy na przykład na Basię i Łukasza. Obydwoje zmagają się z konsekwencjami porażenia mózgowego. Ona jeździ na wózku, on porusza się o kulach. Ojciec Łukasza nie zgadzał się na ich związek, bał się, że sobie nie poradzą, ale Łukasz tak długo jeździł do Basi, że w końcu tata odpuścił. Lub inaczej – w końcu pozwolił im być szczęśliwymi.

Albo drugi Łukasz, fantastyczny mąż i tata, wzięty informatyk. Od urodzenia cierpi na porażenie czterokończynowe, nie mówi (żebym mogła go „usłyszeć”, pisał na komputerze). Zaczynał od publikowania własnych projektów informatycznych. Okazały się tak dobre, że praca znalazła go sama. Żona Łukasza, Ewelina, pomaga mu we wszystkich codziennych czynnościach. Poza tym tworzą zgodne małżeństwo, mają synka, własne mieszkanie, podróżują, choć bez samochodu. W swojej „inności” są tacy sami jak my. I zdecydowanie żyją pełnią życia.

A Kasia? Kiedy miała trzy tygodnie, przeszła sepsę. Jej konsekwencją było czterokończynowe porażenie mózgowe. Mimo niego Kasia doskonale mówi, co jest fenomenem. Skończyła studia, jest samodzielna. Co więcej, stała się „rzecznikiem” osób niepełnosprawnych – zabiega o to, aby jak najwięcej z nich mogło korzystać z pomocy asystenta osoby niepełnosprawnej, czyli wykwalifikowanego opiekuna, która pomaga w codziennych obowiązkach. Kasia ma świadomość, że osobom niepełnosprawnym trudniej jest wchodzić w związki, gdyż dla osób zdrowych ciężar opieki może się wydawać przytłaczający. Wspomniany asystent może być wielkim wsparciem. To piękne i… zawstydzające – mimo własnej choroby być tak bardzo dla innych.

Zdjęcia można obejrzeć na www.evahajduk.com