Trudności w wierze nastolatków
Wychowawca | 2 czerwca 2022Maj i czerwiec to miesiące, kiedy wierząca część naszych nastolatków przyjmie sakrament bierzmowania. Dla jednych będzie to świadome doświadczenie religijne, dla innych – niestety – tak zwane uroczyste pożegnanie z Kościołem. Wielu wierzących rodziców, patrzących na odchodzące z Kościoła po bierzmowaniu dzieci – przeżywa bardzo trudne chwile. Jest to chyba jedno z najbardziej przykrych rodzicielskich doświadczeń. Wiemy bowiem, jakim skarbem jest dla nas nasza wiara. Staraliśmy się ją przekazać z pełnym zaangażowaniem i oddaniem, twórczo i szczerze, a dotyka nas doświadczenie, które odczytujemy jako naszą porażkę. Stajemy przed bardzo naturalnym w tej sytuacji pytaniem – co nie zagrało, gdzie popełniliśmy błąd?
Oczywiście jest to dla nas, rodziców, sposobność do twórczego rachunku sumienia i stanięcia w prawdzie nad jakością naszej więzi z dzieckiem. Zdarza się bowiem, że kryzys religijny poprzedza jakiś kryzys w naszych dotychczasowych relacjach.
Jestem jednak zdania, że poza przypadkami, kiedy rzeczywiście rodzice prezentują bądź wykrzywioną religijność (niespójną między deklaracjami a swoim postępowaniem – co młodzież odczytuje jako wyraz rodzicielskiej hipokryzji), bądź religijność oblężonej twierdzy (wobec zła świata i innych – od których trzeba się izolować – co jest dla dziecka niezrozumiałe), lub też kiedy dziecko miało do czynienia z przymusem religijnym (od którego na progu dorosłości po prostu ucieka) – trudno mówić wprost o rodzicielskiej winie w tej materii.
Być może naszą „winą” jest to, że uwierzyliśmy w zbyt prosty schemat, mówiący że wierzący rodzice mają zawsze wierzące dzieci. Często nie pomogło nam ani środowisko wychowawcze, ani dobra szkoła, ani nasze autentyczne życie chrześcijańskie lub wspólnota, do której należymy.
Po prostu – wiary się nie dziedziczy, a dzieci to nie produkt naszych najlepszych starań i nakładów. To nie inwestycja ze stuprocentową gwarancją zwrotu z kapitału.
Jest w przekazie wiary jakaś tajemnica ludzkiego serca i ludzkiej wolności wobec Bożej łaski i naszych rodzicielskich wysiłków.
Młodzież stoi też często przed konkretnymi trudnościami, które utrudniają jej nawiązanie autentycznej, głębokiej relacji z Chrystusem.
Te najbardziej naturalne przyczyny to fakt, że czas nastoletni to okres przemian i młodzieńczego buntu wobec dotychczas wyznawanych wartości. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „kim jestem, kim chcę być, co jest dla mnie ważne i moje?” – często okupione jest błądzeniem lub wręcz zaprzeczeniem wobec tego, co wynieśliśmy z domu i często dotyka właśnie spraw wiary. Pogłębienia więzi z Chrystusem nie ułatwia również fakt, że młodzież, wyrastając z wiary dziecięcej, często nie ma za sobą autentycznych doświadczeń religijnych, które poniosłyby ją ku wierze dojrzalszej. Bóg jawi się więc jako odległy, niedostępny, jako Ten, którego nie słychać, który nie odpowiada na moje pytania i nie widzi moich trudności. Często w miejsce Pana Boga wchodzą zaś troskliwi rodzice, którzy zadbają o wszystko, czego dziecku potrzeba i Bóg w zasadzie staje się niepotrzebny.
Wejście w relację z Bogiem jest często za trudne, bo wymaga skupienia, milczenia i podążania za – pomimo tego, że się nic nie czuje – co w czasie gdy uczucia i emocje są podstawą wielu działań, wydaje się dla niektórych zniechęcające.
Młodzież nie zawsze potrafi zaakceptować katolickie odpowiedzi na pytania intelektualnie uzasadniające naszą wiarę (zagadnienia powstania świata, człowieka, ewolucji), jak również te związane z moralnością (lgbt, antykoncepcja), czy dotykające problemu niezawinionego cierpienia.
Wiara często jest postrzegana jako rzeczywistość ograniczająca, która zabiera radość życia, możliwość zabawy, przyjemności, rozrywki – tak ważne dla młodego człowieka.
Gdy dodamy do tego obraz Kościoła uwikłanego w politykę lub skandale pedofilskie, zmaterializowanego, bez autorytetów, trudno dziwić się młodzieży, że wiara nie fascynuje i nie jawi się jako atrakcyjna i pociągająca.
Niebagatelny jest także wpływ środowiska rówieśniczego, często niechętnego sprawom wiary. Obawa przed negatywną opinią innych i odrzuceniem ze strony grupy kończy się dla niektórych porzuceniem Boga, szczególnie wtedy, gdy sprawy wiary były traktowane jako gra pozorów przed wierzącymi rodzicami.
To tylko niektóre trudności, przed jakimi staje współczesna młodzież. Są one konkretnymi wyzwaniami, często niełatwymi, do których rozwikłania potrzeba czasu, dojrzałości i często własnych życiowych doświadczeń.
A cóż pozostaje teraz nam, rodzicom, wobec tak opisanej rzeczywistości?
Myślę, że możemy poczuć się trochę w położeniu Pana Boga, który widząc nasze ludzkie odejścia, pomimo że zrobił dla nas wszystko, aż po wcielenie i śmierć swojego Syna, wciąż nie przestaje nas kochać i wyczekiwać – szanując naszą wolność i do niczego nie przymuszając. Bo czyż można przymusić do Miłości?
Jest to dla nas lekcja oczyszczającej miłości, która kocha bezwarunkowo. Czy nasze dzieci doświadczają naszej akceptacji i miłości pomimo tego, że nie spełniają naszych oczekiwań i pokładanych w nich nadziei? Czy z powodu kryzysu lub braku wiary odrzucimy nasze dziecko? Byłby to najgorszy z możliwych scenariuszy.
Musimy więc nieustannie czerpać siły od Najlepszego z Ojców, by uzdalniał nas do stawania się wciąż lepszymi w miłości – rodzicami. Brońmy się też przed rezygnacją i zobojętnieniem, które czai się w postawie – skoro nie chcesz żyć według naszych wartości, to żyj sobie jak chcesz, nas to nic nie obchodzi. Nie zapominajmy, że tylko w atmosferze miłości i przebaczenia powraca się do Boga – i troszczmy się, aby taka atmosfera panowała w naszych domach, pomimo różnicy zdań i postaw.
Kryzys wiary naszych dzieci może być szansą dla nas – swoistym sprawdzam – jak rozumiemy miłość i wolność. Czy aby nie zbyt ciasno? Może być szansą na wciąż na nowo budowaną relację, opartą na szacunku, umiłowaniu wolności, w której nie chodzi o nasze rodzicielskie dobre samopoczucie czy efekty. Być może to także czas na poszerzanie kompetencji rodzicielskich i komunikacyjnych, bo kryzys wiary może i często powoduje kryzys w relacjach.
Budujmy w sobie gotowość i otwartość na dialog, często niełatwy, powściągnijmy nasze emocje, aby prawdziwie słuchać i usłyszeć, co mówi do mnie moje dziecko. Jak myśli, jak widzi świat? I uczmy się rozmawiać bez agresji w obronie swoich racji, nawet wobec niedojrzałości argumentów naszych dzieciaków. Tylko poprzez dialog, w dobrej atmosferze, możemy zostać obdarowani zaufaniem naszego dziecka, które być może będzie chciało ujawnić nam, gdy będzie na to gotowe, motywy, które stoją za oddaleniem od Boga. Dobrze je znać, aby odnieść się do nich i wspólnie, ponownie, objąć je refleksją.
Warto także w sposób nienachalny dzielić się doświadczeniem Boga w swoim życiu. Być może nasze dzieci widzą nas często tylko w praktykach pobożności, a nie mówimy im o naszej historii miłości z Bogiem i o tym, dlaczego my wierzymy. Może większą siłę przebicia będą mieli przyjaciele naszego domu, zaufani nauczyciele, czy znajomy ksiądz. Z ich pomocy także warto skorzystać, aby wspomóc nasze dzieci w drodze do Boga.
Czasami kryzys wiary jest skutkiem i manifestacją wewnętrznych trudności w dojrzewaniu, w obrazie swojej osoby czy w relacjach rówieśniczych. Bądźmy czujni i gotowi, aby także w sposób profesjonalny, poprzez specjalistów psychologów czy psychiatrów, przyjść z pomocą.
I na koniec. Nie fiksujmy się na happy endzie.
Żniwo należy do Chrystusa, nie do nas, a Pan Bóg najmuje robotników kiedy chce, a nie zgodnie z naszym – nawet najlepszym – planem. Bogu zależy na naszym dziecku bardziej niż nam samym, bądźmy więc ludźmi Nadziei i prośmy Go o cierpliwość dla nas. Wielu świętych przeżyło bowiem swoje nawrócenie w dorosłym życiu.
Nie ustawajmy także w modlitwie i umartwieniu za nasze dzieci, aby w wolności otworzyły oczy na Bożą miłość. Niech wzorem będzie dla nas św. Monika – która cierpliwością, łagodnością i nieustanną modlitwą zrodziła ponownie św. Augustyna do życia w łasce.
Agnieszka i Lesław Dietrichowie – małżeństwo z 27 – letnim stażem, rodzice czworga dzieci
fot. elena-schneider/unsplash.com