Sztuka w zeszycie
Wychowawca | 15 lipca 2022Przywróćmy nauce pisania należną jej rangę. Z Ewą Landowską, pasjonatką kaligrafii, autorką litery elementarzowej i wielu książek, rozmawia Magdalena Guziak-Nowak.
Jak to było z przedwojennymi zeszytami Zosi, które lata temu znalazła Pani na krakowskim targu ze starociami?
– Naturalną konsekwencją mojej kaligraficznej pasji było zainteresowanie się zbieractwem przedmiotów związanych z kulturą pisma. Początkowo były to przedwojenne listy i kartki pocztowe, a także przedwojennej produkcji stalówki. Gdzieś po drodze pojawiały się kałamarze, obsadki, pióra wieczne, aż w końcu zaczęłam rozglądać się za książkami do nauki kaligrafii oraz elementarzami. Z tymi ostatnimi było i jest najtrudniej. Pomimo iż w drugiej połowie XIX w. i na początku XX w. wydawano ich bardzo dużo, nieporównywalnie więcej niż dziś, większość przepadła w zawierusze pierwszej i – przede wszystkim – drugiej wojny światowej. Tak samo ma się sprawa ze szkolnymi zeszytami. Zresztą w tamtych czasach nikt raczej nie myślał o sentymentach. Zeszyty się po prostu paliło, rzadko przechowywało na pamiątkę.
Pewnego razu, spacerując po krakowskim targu staroci, natknęłam się na zeszyty do „Kaligrafji polskiej” (pisownia oryginalna) z lat 1931–1933, należące do jednej uczennicy – Zosi. Są one wyjątkowe z tego powodu, iż są zapisem procesu nauki pisania z dwuletniego okresu. W pierwszym zeszycie Zosia stawia elementy liter i same litery ołówkiem, jeszcze niezdarnie, w ostatnim, piątym zeszycie, pisze już całe zdania stalówką, pięknym, choć wciąż dziecięcym, kaligraficznym pismem. To znalezisko okazało się niezwykle przełomowe dla całej mojej działalności kaligraficznej. Po pierwsze, zaczęłam się na poważnie zastanawiać nad historią szkolnej litery. Nie mogłam zrozumieć, co takiego się stało, że z tak pięknej przeistoczyła się w takiego „potworka”, z jakim mamy dziś do czynienia. Nie znalazłam żadnych opracowań na ten temat, więc musiałam zrobić dochodzenie (śmiech). Pomogło mi w tym kolekcjonowanie elementarzy i szkolnych zeszytów ćwiczeń. W tej chwili najstarszy elementarz z mojej kolekcji pochodzi z 1874 r. Owocem tego dochodzenia jest moja ostatnia książka Kaligrafia przedwojenna. Elementarze polskie, w której starałam się opowiedzieć historię polskiej litery szkolnej, tego, w jaki sposób się przeistaczała, aż do czasów współczesnych.
Zeszyty Zosi, fot. Edyta Dufaj
Po drugie, naturalną konsekwencją mojej fascynacji szkolną literą była chęć opracowania autorskiej litery szkolnej, która ułatwiałaby naukę pisania. Właściwie nie tylko „naukę pisania”, ale naukę ładnego, pięknego pisania. Tak powstał Elementarz do nauki pisania i czytania ułożony według metody nauki pisania”. Po półtorarocznej obecności na rynku tej książki mogę powiedzieć, że elementarz spełnia swoją funkcję. Dostaję sporo wiadomości od rodziców i nauczycieli, którzy uczą dzieci pisania według mojej metody i moimi literami, a efekty są więcej niż zadowalające. Jest to dla mnie wielkie szczęście.
Razem ze swoimi dziećmi uczęszczałam na zajęcia z kaligrafii, na których pracowałam na przygotowanych przez Panią materiałach. Proponuje Pani inny krój pisma, niż litera elementarzowa, którą znamy ze szkoły. Dlaczego? Co z tą „szkolną” jest nie tak?
– Litera, na której opiera się współcześnie szkolną naukę pisania, jest źle zaprojektowana. Nie służy nauce pisma ładnego, czytelnego i szybkiego. Zawiera błędy konstrukcyjne i uniemożliwia wyprowadzenie indywidualnego charakteru pisma. Najbardziej widoczne jest to w czwartej klasie, gdy dziecko musi zacząć pisać dużo i szybko. Wówczas pojawiają się problemy, ponieważ okazuje się, że dzieci nie posiadają umiejętności pisania! A czasu na naukę pisania na tym etapie już nie ma.
Litera, a właściwie system znaków powinien być tak zaprojektowany, aby umożliwiał pisanie płynne, szybkie i czytelne. Pisanie może sprawiać ogromną przyjemność i dawać wiele satysfakcji, podobnie jak gra na instrumencie, pod warunkiem, że ma się odpowiednią technikę, i tak samo jak gra na instrumencie może sprawiać wiele bólu, jeśli technika jest niepoprawna. Poza wyglądem, konstrukcją litery, ważna jest też metoda, której aktualnie chyba w ogóle nie ma. Przez metodę rozumiem między innymi kolejność, według której dzieci poznają litery.
Pani proponuje, by rozpocząć od „I, i”, a nie – jak w szkole – od „A, a”. Dlaczego?
– Naukę pisania powinno się zaczynać od najprostszych liter i stopniować trudność. Tymczasem podporządkowuje się ją nauce czytania i pierwszą literą, jaką dzieci uczą się pisać, jest litera „A, a” – jedna z trudniejszych w alfabecie.
Zauważmy, że dzieci uczące się pisać, zazwyczaj potrafią już czytać. To, oczywiście, nie jest regułą, ale najczęściej tak właśnie jest. Powinno się to uwzględnić podczas wybierania metody nauki pisania. I jest jeszcze czas, który się temu poświęca.
Szkolna nauka kaligrafii trwa rok. Pani uważa, że powinna trwać…
– Około pięciu lat. Nikt chyba nie spodziewa się, że nauczy się grać na instrumencie w rok, ćwicząc jedną godzinę w tygodniu. A tego nierzadko oczekuje się od dzieci, które uczą się pisać. Bo często nauka pisania w szkole trwa rok, czasami dwa lata, rzadko trzy.
Czy każde dziecko (i każdy dorosły) może pięknie pisać, czy niektórzy z nas są skazani na gryzmoły?
– Zdecydowana większość z nas może pięknie pisać. A przynajmniej ładnie i czytelnie. Nie zajmuję się dysgrafią, nie posiadam w tym zakresie żadnych kompetencji, ale nie chce mi się wierzyć w to, że zjawisko dysgrafii dotyka tak wielu uczniów. Oczywiście, mamy ten problem, że dzieci we współczesnym świecie cierpią z powodu braku zajęć manualnych i z tego powodu w wieku 7 lat mają problem z nauką pisania. Jeśli jednak spojrzymy na świat, który przeminął, ten świat z początku XX w., okaże się, że ludzie po prostu pięknie pisali. Oglądamy dziś zapiski naszych dziadków i pradziadków, babć i prababć, listy, dzienniki, przepiśniki – i się zachwycamy. Z niedowierzaniem kręcimy głowami, że można tak pisać! Ludzie nie mieli wtedy więcej czasu. Proszę pamiętać, że na przykład szkoły wiejskie przegrywały w rankingu priorytetowych zajęć z pracą na gospodarstwie. Ważniejsze było wypasanie krów i inne tego typu zajęcia. Szkoła – owszem – jeśli wystarczyło na nią czasu. A mimo to pismo naszych dziadków wychowanych na wsi było często piękne. Dziś wręcz zachwycające.
Można by pomyśleć, ze proponuje Pani rewolucję. Tymczasem niedawno oglądałam książkę do kaligrafii, wydaną we Lwowie w latach 20. I widzę, że krój, który Pani proponuje, jest podobny do przedwojennego.
– Opracowując swoją literę szkolną, oparłam się na tym, co najlepszego (w moim przekonaniu) wydarzyło się w całej historii litery łacińskiej. Zapożyczyłam więc rozwiązania z różnych stylów pisma i połączyłam je w jedno. Oczywiście, zależało mi na tym, aby była to litera współczesna, nie archaiczna. Jest to zatem litera jednoelementowa, do pisania której możemy używać dowolnego współczesnego narzędzia, tj. długopisu, pióra wiecznego, cienkopisu. Patrząc więc z perspektywy historii, nie proponuję żadnej wielkiej rewolucji, raczej powrót do tego, co było, ale z dzisiejszej perspektywy jest to – owszem – niemała rewolucja. Proponuję, aby nauce pisania przywrócić należną jej rangę, bo umiejętność pisania to coś więcej aniżeli umiejętność złożenia podpisu i sporządzenia listy zakupów.
Jakie są zatem „korzyści” z pięknego pisma, czyli co da nam kaligrafia, a czego nie dadzą nam klawiatura i ekran dotykowy?
– Pisanie aktywuje w mózgu ośrodek Broki, odpowiedzialny za rozumienie języka, zapamiętywanie, kreatywność. A nie każda czynność manualna działa na nasz mózg w taki właśnie sposób. Różne badania naukowe na całym świecie pokazują, że osoby praktykujące kaligrafię, czy po prostu sporządzające ręczne notatki, osiągają lepsze wyniki w nauce i w pracy. Pamiętajmy, że nie będziemy pisać, jeśli nie będzie nam to sprawiać przyjemności. Nie będzie nam to sprawiać przyjemności, jeśli nie będziemy robić tego w odpowiedni sposób. I tu wracamy do początku – do odpowiedniej metody nauki pisania.
Czyli to nie tak, że brzydko piszę, bo mam tani długopis?
– Tani długopis nie musi być zły, choćby z tego powodu, że „tani” to pojęcie względne. Zły długopis to taki, który pisze „tępo”, który trzeba mocno dociskać, aby zostawił ślad na papierze, który ciągle przerywa (te wady często na przykład dotyczą długopisów na łańcuszkach, używanych w polskich urzędach…). Zły, nieodpowiedni może też być papier. Papier powinien być takiej jakości, aby można było po nim pisać piórem wiecznym w taki sposób, aby nie zostawiało ono tzw. pajączków, czyli wrażenia pisania po bibule. Taki papier nadaje się jedynie do pisania na nim długopisem. I jeśli chodzi o papier, to rzeczywiście tutaj zasada jest dość czytelna – dobry papier nie jest tym najtańszym. Jest po prostu droższy w produkcji i nie może być w tej samej cenie co papier słabej jakości.
Jak praktycznie zacząć naukę pisania, gdy jest się pierwszakiem albo jego mamą?
– Zachęcam oczywiście do pracy z moim elementarzem. Przygotowałam zresztą zestaw wspomagający rodziców i nauczycieli w tym zadaniu, a także zeszyty ćwiczeń. Pamiętajmy jednak, że moje litery są inne od tych, które są nauczane w szkole. Jeśli więc dziecko uczęszcza do szkoły, a nie jest w edukacji domowej, trzeba to skonsultować z nauczycielem, a być może próbować również przekonać nauczyciela do nowej metody nauki pisania. Wiem, że nie jest to proste, ale wiem też, że nie jest to niemożliwe, ponieważ – jak już wspomniałam – wielu nauczycieli korzysta z moich materiałów, a efekty są pozytywnie zaskakujące. I to jest dla mnie wielka radość.
Dziękuję za rozmowę.
fot. Edyta Dufaj
Z takiego “Elementarza” chciałabym się uczyć, będąc dzieckiem. Klasycznie piękny,intuicyjny, wygodny. Fenomen na rynku wydawniczym, bo ułożony nie według metody nauki czytania, lecz według (sensownej) metody nauki czytania. Każda litera ma swego przewodnika. Poznajemy więc alpakę Adelinę, gęś Gaudencję i pandę Petronelę. Dzieci spontanicznie chcą się uczyć zabawnych wierszyków na pamięć. Natomiast jako domowa nauczycielka cenię sobie “Podręcznik” dedykowany właśnie nauczycielom i rodzicom. Obie publikacje wspaniale zaprojektowane, a “Elementarz” obsypany najbardziej prestiżowymi nagrodami wydawniczymi.
fot. Edyta Dufaj