Quo vadis, rodzino?
Wychowawca | 18 grudnia 2023Rodzina ma kłopot. Plan naprawczy jest potrzebny dzisiaj, zaraz, już. Jednak zanim zaapelujemy o nowe programy społeczne albo konieczne zmiany prawne, zajmijmy się (wreszcie!) kulturą. Nieprzyjazna, a czasem nawet wroga rodzinie, powoli zabija to, co najcenniejsze, ale i najbardziej kruche – naszą tożsamość.
To nie jest temat łatwy i przyjemny. Z pewnością nie pasuje do pieczenia pierników. Ale po postawieniu bolesnej diagnozy chcemy zaproponować plan naprawczy – a ten można z powodzeniem wdrażać przy wigilijnym stole. Rodzina, instytucja fundamentalna dla prawicy, jest przez nią zaniedbana. Brakuje twórczych pomysłów na jej odnowę. Spotykamy za to „mędrców”, którzy na kluczowe pytanie: „Dlaczego młodzi ludzie składają wartości cenne dla poprzednich pokoleń na ołtarzu wygody i tak zwanej samorealizacji?”, odpowiadają z biegu. Mówią na przykład: „Bo dziki konsumpcjonizm odciąga od wartości, a Netflix jest lewacki”. Osobiście unikam takich „myślicieli” jak ognia. Niestety, na trudne pytania nie ma łatwych odpowiedzi. Nie łudzę się więc, że dam je na kolejnych czterech stronach – wiele tęższych głów zadrukowało już całe tomy. Chciałabym natomiast zwrócić naszą uwagę na środowisko, klimat, atmosferę, w której żyje zwyczajna, polska rodzina. W której dorasta młody człowiek.
Kultura inceli i matkocentryzmu
Tym, co pierwsze rzuca mi się w oczy, jest wykoślawiony obraz męskości i kobiecości. Zdaje się, że i kobiety, i mężczyźni nie do końca wiedzą, kim są. Mamy więc playboyów-macho, uwodzicieli-donżuanów, zniewieściałych lalusiów oraz incelów1, uważanych za życiowych przegrywów. Karykaturą męskiej siły i energii, która może zmieniać świat, jest seksualna presja albo zbyt miękkie odpuszczanie, oddawanie pola. Tymczasem, jak pisze Kamil Kisiel w numerze Pressji: „Potrzeba mężczyzn wiernych swoim rodzinom, wspólnotom i sprawie, którzy będą na tyle silni, że dadzą odpór swoim namiętnościom, pokusom, presji społecznej oraz zachowają chłodną głowę, aby nawigować swoją rodzinę w każdych czasach. A te wydają się coraz bardziej niespokojne. Mężczyzna potrzebuje sprawy, dla której będzie żył. Inaczej stanie się swoją parodią, jakimś macho, osiłkiem z siłowni, incelem, despotą. Będzie <zapładniaczem>, istniał tylko materialnie i przez to stanie się swoją karykaturą. Będzie takim przynajmniej dla człowieka religijnego, uduchowionego czy po prostu wierzącego w jakąś uniwersalną obiektywność. Bo jeśli nie wierzysz w żaden wyższy porządek i nie stawiasz społeczności żadnego celu, to nic nie ma znaczenia poza przeżyciem następnej godziny i następnego dnia oraz maksymalizacją przyjemności”.
Dzisiaj jako wyróżniki męskości wymienia się np. wysokie libido czy rolę żywiciela rodziny. Jednak „centralną cechą dla konserwatywnie rozumianej męskości jest zużywanie siebie i stwarzanie świata”. Nawet jeśli w prawdziwym życiu wielu mężczyzn tak właśnie postrzega swoją rolę, a co za tym idzie, starają się żyć przyzwoicie, kochają żonę i dzieci, uczciwie pracują, rozwijają swoje pasje, pomnażają majątek – to którego reżysera to obchodzi? W serialach, stand-upach i wśród influencerów ze świecą takich szukać. „Adamie, gdzie jesteś?” – pytała zmarła niedawno śp. Wanda Półtawska. Gdzie jesteś, mężczyzno, który chronisz słabszych od siebie?
Coś niedobrego stało się także z pojmowaniem kobiecości. Polki żyją w napięciu między filigranową, eteryczną rusałką, która – choć dorosła – czuje się i chciałaby być małą księżniczką a wojującą feministką, która przeklina do megafonu. Popkultura odchodzi od cukierkowej wizji macierzyństwa – na szczęście – ale wciska nam inne stereotypy, które również robią kobietom krzywdę. Z jednej strony umęczona matka, która leczy swoje traumy, traumatyzując tym swoje dzieci. Z drugiej kobieta-anioł, której wszystko się udaje, dla męża i dzieci jest jak plasterek na ranę, pięknie wygląda i ma sukcesy zawodowe. A jeszcze z trzeciej matka nieznosząca swojego macierzyństwa – ten trend staje się coraz popularniejszy. Sekretne historie nieszczęśliwych matek albo ich gafy i błędy – kto by nie chciał skrytykować? Lub matkocentryzm, deprecjonujący rolę ojców. Oto matki-helikoptery krążą nad swoimi dziećmi. Nie chcą dla nich dobrze, chcą za dobrze.
Naogląda się tego młody człowiek w mediach i z czym zostaje? Z refleksją: do pociągu „rodzina” nie wsiadam.
Kultura rozwodów
Statystyki Głównego Urzędu Statystycznego aż strach przytaczać. Rocznik Demograficzny 2022 powie nam, że w 2021 roku orzeczono aż 60,6 tys. rozwodów, podczas gdy zawarto 168 tys. małżeństw. Jak zwykle najczęstszą przyczyną rozpadu związków była tzw. niezgodność charakterów (a nie problemy mieszkaniowe, nieporozumienia w sprawie finansów czy niedopasowanie seksualne…). Oznacza to, że państwo młodzi niewystarczająco dobrze poznali się przed ślubem – ale czy mamy prawo się dziwić, skoro niemal zewsząd słyszą, że najważniejsze, by zamówić tort i fajerwerki o północy oraz znaleźć salę w stylu boho? Ilu narzeczonych rozmawia szczerze i głęboko o swoich rodzinach pochodzenia, o dźwiganym bagażu i zranieniach? Ilu zastanawia się, czy byłoby gotowych adoptować dzieci? Wybaczyć zdradę? Podołać opiece nad niepełnosprawnym członkiem rodziny?
Zostawmy przyczyny na boku – to „wdzięczny” temat na osobny artykuł – i skupmy się w końcu nie na tych, którzy się rozwodzą, ale… na sobie. Czy małżonkom, którzy zaczynają tonąć, próbujemy realnie pomóc? Czy gdy przygniatają ich troski i trudności nie do wytrzymania, chcemy je z nimi solidarnie nieść? Czy reagujemy modlitwą, wysyłamy esemesy z prośbą o szturm do nieba w ich intencji? Może pomagamy znaleźć mediatora? A może przyzwyczajeni do rozwodów, których pełno już nie tylko w serialach, ale po prostu w naszych rodzinach, kibicujemy? Jak często zamiast rzucić rodzinie ratunkowy ponton – może małżonkowie daliby radę się do niego wdrapać, nauczyć się wspólnie i efektywnie wiosłować i dopłynęliby do brzegu – zachęcamy do jak najszybszego zakończenia związku, licząc, że dostaniemy zaproszenie na „rozwodówkę”. Oczywiście, nie mam na myśli dramatycznych historii, kiedy trzeba odejść od przemocowego współmałżonka lub alkoholika, który nie chce się leczyć. W takich sytuacjach pierwsza powiem: ratuj siebie i dzieci. Chodzi mi o coś innego – o kulturę rozwodów, o społeczne przyzwolenie z automatu. Niedawno odbyły się w Polsce pierwsze targi dla rozwodników. Celem wydarzenia była – podobno – pomoc psychologiczna i terapeutyczna dla osób, które zaczynają „nowe życie”. Nie zabrakło jednak stoisk agencji detektywistycznych i organizatorów „rozwodówek” właśnie – czyli hucznych imprez na „zakończenie etapu”.
Kultura seksu bez zobowiązań
Czy tylko ja mam wrażenie, że seks jawi się dziś jako nowe prawo człowieka? Zdaje się nawet, że niektórzy cenią je bardziej niż prawo do ochrony swojej godności, a już na pewno wynoszą seks bez zobowiązań nad prawo do życia. Nieskrępowana swoboda seksualna – tak. Ponoszenie konsekwencji współżycia (przepraszam, że tak beznamiętnie piszę o ciąży i nowym, rosnącym człowieku) – nie. Najbardziej bolesne jest to, że z pretensjami można się zgłosić do roczników rewolucji seksualnej. Obecne młode pokolenie nie ponosi większej winy za to, że myśli tak, jak myśli. Podczas licznych warsztatów i wykładów dla młodzieży wielokrotnie przekonałam się o tym, że młodzież nie rozumie prostej zależności: było współżycie – jest dziecko. Szczególnie w dyskusjach na temat stosunku do aborcji, należy porzucić narrację: nie chcesz dziecka – nie współżyj. W raporcie z badań Młode Polki, młodzi Polacy i ich plany rodzinne. Co młode pokolenie myśli o małżeństwie, rodzinie i rodzicielstwie? czytamy, że 70 proc. młodych ludzi z miast i 60 proc. ze wsi uważa, że można być szczęśliwym bez dzieci. Co więcej, ich zdaniem wychowanie dzieci nie łączy się w sposób jednoznaczny z małżeństwem. Rodzicielstwo zostało kulturowo oderwane od współżycia.
Takie społeczne myślenie ma daleko idące konsekwencje. Kiedy z orbity dorosłych osób znika dziecko, przestaje być zrozumiały także prosty podział na płeć żeńską i męską. Arystoteles definiował różnicę płci w następujący sposób: kobieta to człowiek, którego dziecko poczyna się wewnątrz jej ciała; mężczyzna to człowiek, którego dziecko poczyna się na zewnątrz jego ciała. Binarny układ płci był całkowicie zrozumiały z uwagi na stosunek do dziecka. Jeśli z myślenia o człowieku wyeliminujemy ojcostwo i macierzyństwo, to podział na dwie płcie przestaje być zrozumiały. Stąd już bardzo blisko do teorii performatywności płci i kolejnych.
W przywoływanym raporcie znajdujemy informację, że co trzeci respondent aktualnie nie widzi siebie w roli rodzica. Ci młodzi ludzie wyobrażają sobie siebie w małżeństwie bez dzieci, w związku partnerskim albo planują single life. Od lat obserwujemy osłabienie wartości rodzicielstwa – żeby się życiowo zrealizować, nie musisz mieć dzieci. Z drugiej strony mamy inną skrajność: polscy rodzice są wypaleni. Zajęliśmy niemal pierwsze miejsce w smutnym rankingu wypalenia rodzicielskiego. Wyprzedziła nas tylko Belgia, a bardzo podobny wyniki uzyskały Stany Zjednoczone. Współczesne matki i ojcowie są – to słowo choć nieliterackie, to powinno się obronić – zaorani. Wypalenie rodzicielskie to zwykle przewlekły stan wynikający z długotrwałego narażenia na stres związany z opieką nad dziećmi. Obejmuje on cztery wymiary: wyczerpanie rolą rodzica, utratę przyjemności z bycia mamą/tatą, emocjonalne zdystansowanie się od swoich dzieci oraz brak poczucia sprawczości w byciu rodzicem. Wypaleni rodzice mają większą skłonność do myśli samobójczych, nadużywania alkoholu i przemocy. Nikt poważny nie odważy się zdiagnozować w dwóch zdaniach, dlaczego tak się dzieje. Wydaje się jednak, że zjawisko to ma związek z „intensywnym rodzicielstwem”, przekonaniem, że dziecku trzeba zapewnić wszystko i nieustanną oceną, jakiej jesteśmy poddawani. Osoby, które nie potrafią uwolnić się od tej presji, wpadają w pułapkę.
I koło się zamyka, bo ani zwolennicy seksu bez zobowiązań, ani wypaleni rodzice nie są chodzącą reklamą małżeństwa i rodziny. Dołóżmy jeszcze opowieści o tzw. bąbelkach i madkach i widać jak na dłoni – dominuje kultura antydziecięca, w której po prostu nie lubi się dzieci.
Kultura anti-life
Pociągnijmy jeszcze wątek prawa do życia. Stosunek do nienarodzonego dziecka przekłada się bowiem – zaryzykuję – na wszystko. Osią współczesnego sporu o aborcję nie jest pytanie: czy embrion albo płód żyje? Nawet skrajna polityczna czy medialna lewica nie ma tu żadnych wątpliwości: tak, w łonie matki znajduje się żywa osoba, jej serce bije, rozwija się w sobie właściwym tempie. Osią sporu o aborcję jest natomiast pytanie: czy każde nienarodzone dziecko, niezależnie od wieku prenatalnego, ma prawo do życia? Znaczna część naszego społeczeństwa odpowie: nie. Ci najbardziej przekonani wychodzili na ulice podczas czarnych protestów. Rzesza młodych ludzi, która na zawsze zapamięta to pokoleniowe doświadczenie, jakim była wspólna walka w dobrej (ich zdaniem) sprawie. Ani Kościół, ani prawica polityczna nie przywiązują do tego należytej wagi. Poszli, pokrzyczeli, wypili szampana na ulicy w środku pandemii – machają ręką. Nie, to nie tak. Tam mogli tworzyć swój mikroświat i wspólnie zderzać się z dorosłością. Takie wydarzenia zapamiętuje się na zawsze.
Jednym z naczelnych haseł podczas czarnych protestów (obok „Wybór, nie zakaz” oraz „Moje ciała, moja sprawa”) był postulat uwolnienia aborcji spod przepisów prawa. „Prawo nie jest ważne, liczy się sumienie” – krzyczały feministki. Wielu przywódców europejskich i światowych, np. Hitler, Lenin, Stalin, też miało swoje sumienia – niestety, źle uformowane. Ponadto gdybyśmy zawsze podejmowali tylko dobre decyzje, kodeks karny byłby pusty. A jednak czasem człowiek wybiera źle i trzeba napisać: nie wolno gwałcić, kraść, okradać państwa z podatków, znęcać się nad zwierzętami. Po drugie i może ważniejsze, dobre prawo może kształtować dobre postawy. Generalnie to, co jest prawnie dopuszczalne, uważamy za dobre, natomiast to, czego prawo zabrania, uważamy za złe. Wściekłość i agresja środowisk proaborcyjnych nie brała się ze zmiany prawa – orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego skutkowało wykreśleniem tzw. przesłanki eugenicznej, czyli prawną ochroną dzieci podejrzewanych o niepełnosprawność. Feministki przestraszyły się, że chcemy im zmienić kulturę! Zobaczyły na własne oczy, że propagowana przez nie „kultura odrzucenia i usprawiedliwienia” (wyrzucamy kogoś poza nawias, a potem szukamy wygodnego „usprawiedliwienia”: bo był chory, stary, niedołężny, upośledzony…) mocno się zachwiała. Były przerażone, że uda się ją zastąpić „kulturą afirmacji”, która przyjmuje każdego człowieka takim, jakim jest.
Zacznijmy od rodziny
Trudne to wszystko. Pokusa, by winę za całe zło zwalić na „zgniły Zachód”, jest silna. Czerwony Netflix, egocentryczny Instragram, wulgarne stand-upy z Youtube’a, nieograniczony konsumpcjonizm, korpoświat z wyścigiem szczurów – to oni psują nam młodzież!, chciałoby się znowu zawołać, ale takie tłumaczenia są już nie tylko nudne. Są nieprawdziwe.
Młodzi rzadziej niż kiedyś chcą żyć w rodzinie, bo ta dotknięta jest głębokim kryzysem. Jeśli w licznych badaniach społecznych (por. Młodzi 2021 CBOS-u) zauważalny jest „spadek znaczenia przypisywanego przez młodych rodzinie i dzieciom (spadek z drugiej na piątą pozycję w hierarchii) oraz wyraźne umocnienie się na pierwszym miejscu miłości i przyjaźni”, oznacza to m.in. że badani sami nie żyją w szczęśliwych rodzinach, skoro się od takiego pomysłu na życie dystansują. Dopiero teraz zaczynamy zauważać, jak wysoką cenę płacimy za wejście na wyższy poziom ekonomiczny. Przestajemy gloryfikować harówkę na dwa etety po transformacji ustrojowej, która większości przyniosła automatyczną pralkę, a niektórym kilkudniowe wczasy nad jeziorem. Zauważamy, jak wysoki koszt ponieśliśmy za komfort i stabilność, a przynajmniej jej wrażenie. Pokolenie dzieci z kluczami na szyjach, których rodzice wiecznie byli w pracy, rodzi mniej dzieci. A ich dzieci planują mieć jeszcze mniej dzieci.
Tylko… czy coś tu się nie zgadza? Po co zatem rozważania o kulturze nieprzyjaznej rodzinie? Po to, by pokazać tę samonapędzającą się machinę. Pokoleniu mniej zakotwiczonemu w życiu rodzinnym nie zależy na tworzeniu prorodzinnej kultury. Z kolei antykultura nie sprzyja wyborowi tradycyjnych wartości. I tak w koło Macieju.
Skończmy z biadoleniem i zamykaniem się w okopach. Naprawę rodziny i kultury musimy zacząć od rodziny, a nie od nawracania szeroko pojętej „lewej strony”. Z pomocą przyjdzie nam pięć warunków: rachunek sumienia (co zepsuliśmy?), żal za grzechy (nie wymaga komentarza), mocne postanowienie poprawy (którą zaczniemy od siebie), spowiedź (publiczna, szczera debata na ten temat) i zadośćuczynienie Bogu i bliźnim (szczególnie naszym dzieciom, niezależnie od tego, ile teraz mają lat).
Kultura może nam pomóc pięknie przeżyć całe życie. Musi się jednak „zgadzać” z naturą człowieka, a nie ją kontestować. Jest więc o co zawalczyć.
Najlepsza wiadomość
Najlepszą wiadomością jest to, że mimo wielu błędów starych, młodzi dają im jeszcze kredyt zaufania. Bo raport Młode Polki, młodzi Polacy i ich plany rodzinne… pozwala nam mieć nadzieję. W pewnej mierze marzenia młodzieży pozostają niezmienne – niezależnie od tego, że coraz częściej widzimy 30- i 40-latków na garnuszku mamusi… Ponad 70 proc. młodych ludzi jako właściwą dla siebie formę życia osobistego wskazało małżeństwo. Ankietowani dostrzegają zarówno blaski, jak i cienie formalnego małżeństwa – ale przecież nie można się o to na nich obrażać. Mówią: małżeństwo to przypieczętowanie miłości, daje człowiekowi wsparcie. Ale widzą też, że sam ślub generuje niepotrzebne koszty – z mojej strony pełna zgoda. Może daje to szansę na powrót do tego, co najistotniejsze?
Wielkim kapitałem każdego dziecka jest udane małżeństwo jego rodziców. Osoby, które uznały, iż otrzymały dobry przykład w domu, wyraźnie częściej są gotowe do zawierania związków małżeńskich i posiadania większej liczby dzieci. Dla tych młodych źródłem wiedzy o rodzinie najczęściej są rodzice, co wynika z dużego poziomu zaufania. To bardzo zachęcające! W ocenianych negatywnie rodzinach w miejsce rodziców pojawia się Internet. Tam, gdzie rodzina nie jest dla młodego człowieka znaczącym punktem odniesienia, taką rolę pełni właśnie sieć globalna. Oczywiście, Internet jest ważny dla młodych osób w ogóle, jednak jeśli rodzic ma z dzieckiem dobry kontakt, to właśnie do niego – a nie do Google’a – przyjdzie nastolatek z pytaniem o seks, związki, małżeństwo. Nie zepsujmy tego.
Idźmy w family mainstreaming, czyli reorientujmy politykę państwa na budowanie silnych i trwałych rodzin, co jest w interesie nie tylko katolików, ale wszystkich jak jeden mąż – tylko monogamiczne społeczeństwa mają szansę przetrwać dziejowe burze. Co wesprze rodzinę? Obowiązkowe mediacje małżeńskie, cywilne kursy przedmałżeńskie, refundowane terapie rodzinne, profilaktyka rodzinna, wzmocnienie roli harcerstwa i organizacji sportowych w wychowaniu dzieci, edukacja szkolna nakierowana na budowanie relacji interpersonalnych, prezentowanie pozytywnych wzorów rodziców w mediach i tak dalej, ale to jeszcze za mało.
Zmianę kulturową zacznijmy od „polityk i strategii” w naszych domach. Budowanie klimatu przyjaznego rodzinie rozpoczyna się od „kocham cię”. Od wzięcia na kolana swojego dziecka i snucia opowieści, jak bardzo nie mogliśmy się doczekać jego narodzenia. Człowiek, który nigdy nie usłyszał, że pojawił się na świecie z miłości i dla niego samego – a jeśli nawet tak nie było, to teraz jest bezwarunkowo kochany – w międzypokoleniowej sztafecie nie przekaże tego innym. Z pustego nie naleje…
Postawmy na pro-life i pro-family, ale tak na serio – by deklaracje poprzeć praktyką. Dbajmy o słowa – ileż trzeba mieć w sobie miłości i otwartości, by pogratulować szwagierce czwartego dziecka! Bo chyba nasze dzieci nie słyszą pokątnych rozważań dorosłych: „A może wpadka…?”. Zachęćmy syna do poczytania babci gazety, porozmawiajmy z córką o wolontariacie – ale nie tym szkolnym, za który dostanie punkty, a nuż się przydadzą w rekrutacji do szkoły… – tylko o takim prawdziwym, z potrzeby serca. Wigilia u siostry? Pięknym wyrazem naszego pro-life będą składkowe sałatki i ciasta, wzajemna pomoc.
Wreszcie budujmy środowisko wspierające nasze dzieci. Warto szukać rodzin, które żyją podobnie, proponować zajęcia dodatkowe, na których katolickie dziecko nie będzie się czuło jak wyrzutek, organizować zabawy, które nie przekraczają granic. To konkretna harówka, ale z pewnością „się opłaci”. Poza tym – czy mamy do zrobienia coś ważniejszego?
Magdalena Guziak-Nowak
– żona i mama pięciorga dzieci. Dziennikarka, autorka wielu artykułów i książek. Zawodowo dyrektor ds. edukacji w Polskim Stowarzyszeniu Obrońców Życia Człowieka. Zwolenniczka pozytywnej edukacji pro-life, autorka popularno-naukowej serii Biblioteczka Pro-Life oraz cyklu webinarów EduLife. Razem mężem zaangażowana w pomoc rodzinom oraz edukację domową własnych dzieci
1 Incel(od zbitki angielskich wyrazów involuntary celibacy, mimowolny celibat, lub involuntarily celibate, żyjący w mimowolnym celibacie) określenie mężczyzny, który żyje w celibacie, ale nie z własnego wyboru.
fot. 123rf.com, www.unsplash.com