Droga młoda mamo!
Wychowawca | 1 grudnia 2020Droga młoda mamo!
Najpierw chcę Ci podziękować, że zostałaś mamą. Rozpoczęciu ludzkiego życia towarzyszy blask światła – każde życie jest warte przeżycia. Warto iść za światłem, bo tylko miłość potrafi budować.
Chciałam Ci napisać, że nie jesteś sama. Nie znamy się. Zapewne nigdy się nawet nie spotkałyśmy i raczej nie ma szans na wspólną rozmowę, ale chcę Ci przekazać, że od 20 lat kroczę nieco wyboistą ścieżką, na którą również weszłaś. Wiele może nas łączyć, lecz równie wiele dzielić. Każda z nas niesie inną historię, inny bagaż – własne bogactwo i równie często biedę. Wszelkie porównania i wzajemne licytacje nie zdają egzaminu, bo nie ma przecież dwóch takich samych osób. Jesteśmy różne. Gdy patrzę przed siebie, widzę jednak hojne w miłość, prawdziwie piękne i spełnione kobiety – mamy wielodzietne. To one pokazały mi, że warto, że można – że ten kompletnie zwariowany i niezrozumiały dla przypadkowych gapiów projekt o nazwie „rodzina wielodzietna” jest jednym z najbardziej normalnych, sensownych, trzeźwych ludzkich wyborów. Dobro powinno być pomnażane. Piękno spotkanych rodzin wielodzietnych sprawiło, że sama zechciałam podobnie przeżyć życie. Człowiek chce żyć pięknie. Najpierw zobaczyłam, że gdy odda się wszystko z radością, dostanie się stokroć więcej. A potem tego doświadczyłam. Macierzyństwo nie tyle jest poświęceniem się, co szczęściem.
Jestem wciąż w drodze – jak Ty, jak każdy – jednak coraz spokojniejsza, coraz pewniejsza, coraz szczęśliwsza. Dzieci rosną. Już wiem, że to bardzo dobra droga, choć niełatwa. Pod prąd. Gapiów sporo, a będzie ich coraz więcej. Czasami natrafiam na piarg i osuwam się wraz z drobnymi kamykami w dół, czasami tracę orientację w terenie, a czasami muszę przeskoczyć olbrzymią wantę czy niejedną bezsenną noc spędzić w kolebie. Tak bywa. Za mną 18 lat ciągłego rodzenia i karmienia – dla wielu „siedzenia w domu”. Przez 18 gęstych lat poznałam, co to bezsenne noce, płacz dzieci i zmęczenie, które nawet nie pozwala zasnąć. Wiem, co to zniechęcenie, lęk o dziecko, własna bezsilność czy wstyd. Pięć razy poroniłam. Przede wszystkim wiem jednak, co to prawdziwe szczęście, radość i spełnienie. Wiem, że zawsze lepiej jest być, niż nie być. Czuję się hojnie obdarowana dziecięcymi kopniakami w brzuchu, pierwszymi rozbieganymi spojrzeniami cieplutkich noworodków, uściskami małych raczek. Jak również trzaskającymi drzwiami i dziecięcym harmidrem. Każde narodziny są niezwykłe, bo każdy rodzący się z kobiety nowy człowiek to cud – zaszczytem jest brać udział w tym procesie tworzenia. Zaufaj, nie wszystkie kobiety walczą z własną kobiecością na hałaśliwych marszach. Rozejrzyj się, a dostrzeżesz te, które cierpliwie wychowują, kochają i tworzą. Ich trud owocuje.
Gdybym miała jednak odpowiedzieć na pytanie, co jest najważniejsze w mojej drodze, nie zawahałabym się ani sekundy. Najważniejsze, że nie jestem sama – jest ze mną mąż. Najważniejsze, że to nasza wspólna droga i że idziemy razem. Początkiem największej przygody mojego życia było i jest małżeństwo. Wszystko, co ważne w moim życiu, związane jest z mężem. Idziemy razem już 20 lat – to prawdziwy cud. Gdybyśmy jednak w dniu ślubu wiedzieli, z czym przyjdzie nam – niedojrzałym lekkoduchom – się zmierzyć, z całą pewnością byśmy zdezerterowali. Planowaliśmy życie miłe, łatwe i przyjemne – a weszliśmy wspólnie na trudną, ale ogromnie satysfakcjonująca ścieżkę. Żyjąc w błogiej nieświadomości, przetrwaliśmy wiele – po drodze przyczyniając się do powstania wspaniałych, w co wierzę, ludzi. Nie żałujemy. Małżeństwo jest po ludzku trudne, wiem coś o tym – ale to wspaniała droga. Twórcza i radosna. Jej owoce są namacalne. Każde kolejne dziecko jest przecież z nas, jest znakiem naszej wzajemnej miłości. A my jesteśmy dla niego domem. Małżeństwo jest domem. Jakim? No właśnie.
Jako mama staram się wciąż pamiętać, że dzieci nie są wyłącznie moje. Raczej dane nam – zarówno mężowi, jak i mnie – tylko na jakiś czas. Odejdą, bo taka kolej rzeczy. A my zostaniemy znowu razem. Ponieważ dzieci nie są moje, bez obaw mogę też odsyłać pyskujących nastolatków oraz wierzgających dwulatków do ojca. Trzeba i należy pozwolić sobie pomóc. Dzieci potrzebują ojca, a matka potrzebuje czasami wyjść z domu. Na pewno wiesz, co sprawia Ci radość. Kawa z koleżanką, siłownia, zakupy i modlitwa w ciszy to nie babskie fanaberie, lecz kolejne szczeble w drodze do radości z macierzyństwa. Oraz radości z ojcostwa, ponieważ człowiek zazwyczaj kocha to, czemu poświęca czas. Ojciec najlepiej pokaże dzieciom, co znaczy być mężczyzną. Bardzo tego dziś potrzebują.
Nadszedł czas na macierzyństwo bez kompleksów, z podniesioną głową. To przecież droga najwspanialszego rozwoju kobiety, a nie przystanek na poboczu życia i przeszkoda w rozwijaniu kariery. Życie nie ucieka, gdy kobieta zostaje matką, ale dopełnia się i rozwija. Nie znaleziono lepszej drogi. Warto nią iść. Dobrze przy tym dać sobie czas, zrezygnować z perfekcjonizmu. Pamiętać, że i tak zawsze jest się najlepszą matką dla swoich dzieci. Nie pozwolić sobie wmówić, że to praca nieważna – ponieważ ważniejszej nie ma i nie będzie. Nie pozwolić sobie wmówić, że jedynie wykwalifikowani specjaliści mogą profesjonalnie zająć się dziećmi. Tak nie jest – są przecież po to, by służyć pomocą, jeśli jej potrzeba. Warto z niej czasami skorzystać – świat się od tego nie zawali. A nade wszystko nie warto sobie wmówić „siedzenia w domu” – ponieważ w domu się nie siedzi, lecz pracuje. Słowa niosą treść. Jeśli miotasz się między pracą zarobkową a macierzyństwem i w duchu tęsknisz za czymś innym niż zmienianie pieluch – może warto rozejrzeć się za czymś, co pozwoli chwilę odetchnąć, czegoś się nauczyć. Koniecznie zatroszczyć się o przyjaźń i relacje. Może poznać inne mamy, a potem zrobić wspólnie coś dobrego? Zadbać o ciało i ducha, by pięknie służyć rodzinie. Pozwolić się narodzić kolejnemu, nowemu człowiekowi. Nowe życie zawsze zaczyna się od blasku. Twoje, moje, każde. Trzeba je pięknie i odważnie przeżyć. Z miłością. Wszystko inne jest poniżej poziomu człowieka.
Monika Kogut
– teatrolog, anglistka. Mama ośmiorga dzieci na ziemi i pięciorga w niebie
Zdjęcie: Monika Moryń, projekt Wielodzietni