Dostaną u nas trochę dzieciństwa

wychowawca | 22 września 2020

Edukacja jest jedyną szansą rozwoju dla Afryki – mówi s. Monika Nowicka, prowadząca w Maganzo w Tanzanii przedszkole. – Przeciętny dzieciak ma tu wielkie pragnienie, by się uczyć. Dzieci nie mają żadnej innej perspektywy niż edukacja.

Edukacja w Tanzanii jednak jest bardzo słaba. Po ukończeniu podstawówki bywa, że uczniowie nadal nie potrafią czytać czy pisać. Szkoły są przepełnione. Brakuje ławek w szkołach – żeby iść do szkoły średniej, trzeba sobie kupić ławkę i krzesło. Często dzieci uczą się, siedząc na ziemi. Nie ma podręczników. Jedyną „pomocą naukową” są tablica i kreda. Problemem jest wykształcenie nauczycieli. Ci, którzy zdali małą maturę, mogą już zostać nauczycielami. Taki nauczyciel uczy wszystkich przedmiotów. To ciągle obniża poziom edukacji i sprawia, że Tanzania ciągle stoi w miejscu.

Szkoła państwowa wygląda bardzo źle. Kiedy by się tam nie weszło, to jest zamęt, dzieci biegają po podwórku, nie wiadomo, czy są lekcje czy nie. Kary cielesne wciąż są w użyciu. Dzieci bywają zastraszone. Jak się wyciągnie rękę, to się odsuwają. Część z nich jest przyzwyczajona, że się je bije, a nie przytula. Kolejnym problemem jest wykorzystywanie dziewczynek. Żeby zdać egzamin, uczennica świadczy usługi seksualne nauczycielowi. I to nie są jakieś tam epizody. Pracuję z postulantkami, które skończyły szkoły w różnych częściach kraju, i niemal od wszystkich dziewcząt słyszę tę samą historię.

Szkoły z Tanzanii są przepełnione. W państwowej podstawówce klasy liczą 100–200 osób

fot. Szkoły z Tanzanii są przepełnione. W państwowej podstawówce klasy liczą 100–200 osób

Najlepiej – w szkole katolickiej

Tak wygląda szkolnictwo państwowe. W prywatnym jest nieco lepiej. Są podręczniki i wyższy poziom nauczania. Szkoły o najwyższym poziomie to szkoły katolickie. Niestety, te szkoły nie są dla wszystkich dostępne. Czesne nie jest małe: po przeliczeniu to półtora tysiąca złotych na rok – przy przeciętnym zarobku miesięcznym 200 zł. Dzieci, które stać na pójście do takiej szkoły to dzieci biznesmenów, urzędników państwowych, często bogacących się na korupcji, lekarzy (zarabiających około 3 000 zł) czy pielęgniarek (pensja: 600 zł). Pamiętajmy przy tym, że ceny są porównywalne z Polską – w tanzańskich sklepie wcale nie jest tanio. Innym problemem jest, że rząd nie chce tych szkół – sam nie jest w stanie zapewnić edukacji na odpowiednim poziomie, ale np. utrudnia rejestrację szkół prywatnych, niechętnie udziela też pożyczek dla studentów szkół prywatnych.

Studia są płatne. Dla najwybitniejszych uczniów jest pomoc od państwa i wtedy te opłaty są symboliczne. I to nie jest legenda, ale może się to naprawdę zdarzyć. Jak naszemu wychowankowi.

Wypalał cegły, by móc się uczyć

Jusufu chodził do szkół państwowych. Zaczynał od bardzo kiepskiej szkoły we wsi. Ale mimo tego zawsze osiągał maksymalne wyniki na egzaminach. W tym roku kończy studia, jest dziennikarzem, pisze książki i rozpoczyna pracę w naszym przedszkolu. A pod górkę miał zawsze. W domu było ich trzynaścioro dzieci, zresztą sami chłopcy. Jusufu był najstarszy. Rodzina jest bardzo biedna, w domu nie ma co jeść. Od czwartej klasy podstawówki chłopak zarabiał na siebie, niczego z domu nie dostał. Ojciec wypalał cegły, a on mu pomagał. Od szkoły średniej zarabiał już nie tylko na siebie, ale na książki i zeszyty dla młodszego rodzeństwa. Do tej pory gdy przyjeżdża na wakacje ze studiów, to bierze się za wypalanie cegieł.

Teraz ludzie z jego rodzinnej wsi czekają, aż on wróci i będzie lokalnym liderem. Liczą, że innym pomoże wyjść z biedy i zdobyć wykształcenie. A Jusufu wciąż pamięta dobro, którego doświadczył ze strony Polaków i jest zdeterminowany, by pomagać.

fot. Codzienność prowincji Tanzanii to domy bez okien czy drzwi. Na zdjęciu pierwszy z prawej - Josufu. 

Same o siebie dbają

Dlatego nasze przedszkole jest bardzo potrzebne – dzieci pójdą do szkoły, umiejąc czytać i pisać, czego jest ciężko się nauczyć w klasie, gdzie jest 100 osób albo więcej. W Tanzanii dzieci muszą pracować. Dzieci jest tu wiele. Rodzice, a często sama matka, są przepracowani. Kobiety, często babcie, które zajmują się osieroconymi lub porzuconymi wnukami, pracują w kopalni złota czy tłuką ręcznie kamienie na żwir. Najpierw ręcznie muszą wyszukiwać kamienie, potem je tłuc. Za 70 kg żwiru kobieta dostaje 1,70 zł. Samotne kobiety pracują najemniczo za 1,70 zł dziennie, za co można kupić kilo mąki czy pół kilo ryżu. Gdy dziecko może wziąć do ręki narzędzia, albo na plecy młodsze rodzeństwo – to już nie jest dzieckiem. Same o siebie dbają, same jedzą, zabawek nie ma.

fot. Misjonarki w Tanzanii prowadzą w przedszkolu dożywianie ubogich dzieci. S. Monika Nowicka z prawej

Rozmontowana tradycja

Wiele jest dysfunkcji i rozpadu rodziny. Plagą jest alkoholizm i AIDS. Macierzyństwo pojawia się bardzo wcześnie, dwudziestolatki mają już więcej niż jedno dziecko. Tendencje zachodniego świata rozmontowały tradycyjne wartości. Kiedyś bardzo pilnowano porządku małżeństwa, odpowiedzialności za rodzinę i wychowanie dzieci. Mężczyzna nawet jeśli miał dwie żony, był zobowiązany na te dwie żony łożyć. Czuł się odpowiedzialny za dzieci. W tej chwili unika się ślubu, zarówno chrześcijańskiego, jak i tradycyjnego, a nierzadko mężczyzna porzuca rodzinę, odjeżdża i zakłada nową.

Stąd tak wiele pracujemy z dziećmi ulicy. Choć tak naprawdę to nawet ulicy tu nie ma, więc trudno w ten sposób mówić. Porzucone lub osierocone dzieci mieszkają w szałasach. Czasem żyją z babciami, które wynajmują nędzną chałupinkę za kilka groszy – odpowiednik naszych 10 zł. Ale gdy nawet tyle nie mają, to właściciel ich wyrzuca. Wtedy ukrywają się, przychodzą do domu po zmroku, żeby właściciel nie widział. Często wtedy szukamy im domu. Ludzie tu są pomocni i otwarci na dzieci. Jest duża szansa, że ktoś – nawet niespokrewniony – przygarnie dzieciaczka do siebie.

Nie ma problemu”

Ostatnio jedna z naszych nauczycielek przygarnęła opuszczone sześcioletnie dziecko. Dziesiątka dzieci w wieku 6–19 lat mieszkała bez rodziców. Brudne, niedożywione, chore. Gdy je poznałam, naszą panią z przedszkola, która nie może mieć swoich dzieci, zapytałam wprost: „Czy weźmiesz Samuela do siebie?”. Ona szybko odparła: „Nie ma problemu, tylko jeszcze męża zapytam, i wezmę”. I wzięła. Bez butów, ubrań – tak jak stał. Inna historia: upośledzona dziewczyna, mieszkająca na ulicy, została wykorzystana. Urodziła dziewczynkę. Mieszkała gdzie bądź: pod krzakiem, w kościele… I też poszukałyśmy dla jej córeczki rodziny. Znalazła się inna nauczycielka, która też powiedziała: „nie ma problemu”.

Tyle, co możemy

Dużo jest niedożywienia, dieta to mąka kukurydziana i gotowane liście. Zdarzają się przypadki śmiertelne z niedożywienia. Czasami nasze dzieci jedzą tylko raz dziennie – u nas w świetlicy. A do szkoły idą po półtorej godziny w jedną stronę. Tak więc oprócz normalnych zajęć w przedszkolu zajmujemy się wieloma sprawami: dożywianiem, zdrowiem dzieciaków. Jest też szpital przy misji, więc jak dzieci są chore, to od razu się nimi zajmujemy. Właśnie w szpitalu widać, że bardzo dużo dzieci jest niedożywionych. Co jeszcze robimy? Kupujemy książki, zeszyty – tyle, co możemy; na miarę naszych możliwości.

Katarzyna Urban

Edukacja w Tanzanii

– 2 miliony dzieci w wieku 7 do 13 lat nie chodzi do szkoły;

– tylko 33% dzieci idzie do szkoły średniej;

– ciąże wśród nieletnich sprawiły, że w 2016 r. 3700 dziewcząt opuściło szkołę (podstawową lub średnią);

– w przedszkolach państwowych na jedną wykwalifikowaną nauczycielkę przypada 169 dzieci.

(źródło: UNICEF)

Zdjęcia: archiwum projektu