Fakty i mity o edukacji domowej
wychowawca | 28 września 2020Istnieje coś w rodzaju „złotej listy przebojów edukacji domowej” – czyli najczęściej wyrażanych albo odczuwanych obaw, wątpliwości i pytań. Miejsce pierwsze od lat okupowane jest przez nieśmiertelne: „Co z socjalizacją?”, ale niemal równie często obserwatorzy albo rodzice, rozważający zmianę trybu edukacji swoich dzieci, pytają o organizację czasu, motywowanie, czy konieczne kompetencje rodziców.
Czas
Edukacja pozaszkolna daje czas. Można go sobie dowolnie kształtować, dzielić i wykorzystywać. Można ustalać ulubioną porę dnia do pracy i odpoczynku, można sobie pozwolić na zgłębianie jednego zagadnienia przez trzy dni z rzędu – dość popularnym rozwiązaniem w rodzinach homeschoolerskich jest nauka podzielona na bloki tematyczne – na przykład cały miesiąc poświęcamy biologii, a następny geografii. Albo umawiamy się, że matematykę robimy w poniedziałki, a historię w czwartki i tak dalej.
Motywacja
Wielką, nieocenioną zaletą edukacji domowej jest prawo do pomyłki, niezrozumienia, wolniejszego przyswojenia – albo odwrotnie, sięgnięcia daleko poza podstawę programową. Dziecko porównuje się co najwyżej do siebie samego sprzed miesiąca, nie czuje presji grupy i unika stygmatyzacji („wszyscy rozumieją/potrafią, a ja nie”). Poziom codziennego stresu jest przy tej formie nauki nieporównanie niższy niż w przypadku tradycyjnej szkoły. Istnieją oczywiście egzaminy roczne, które trzeba zdać (każdy przedmiot w formie pisemnej i ustnej), ale zupełnie czym innym jest jednorazowa mobilizacja i trochę tremy, a czym innym ciągła presja: większość dzieci z edukacji domowej traktuje egzaminy jako miłą okazję do zaprezentowania wiedzy. Znajduje to też odzwierciedlenie w podejściu do egzaminów państwowych – testów ósmoklasisty czy matur. Młodzi ludzie, przywykli do przyswajania i powtarzania dużych partii materiału naraz, w znacznie mniejszym stopniu dają się porwać „grozie-testozie”.
Socjalizacja
Czy edukacja domowa ma wady? Zdaniem wielu zewnętrznych obserwatorów, głównym problemem jest tu osławiona socjalizacja – brak kontaktu z rówieśnikami, brak szacunku dla reguł ustalanych przez dorosłych – ba, w skrajnych przypadkach „homeschoolersom” zarzuca się wręcz aspołeczność. Słyszy się też czasem, że dziecko przebywające poza szkołą nie nabierze dyscypliny niezbędnej do wykonywania obowiązków zawodowych w życiu dorosłym.
Cóż mogę powiedzieć? Znani mi nastolatkowie – licealiści domowi – zarządzają swoim procesem edukacji samodzielnie, planują egzaminy, zapisują się na zajęcia dodatkowe – ale nie stanowi to sedna i treści ich życia albo jedynego tematu rozmów. Podróżują, żeglują, zarabiają, zdobywają doświadczenie w gotowaniu albo renowacji mebli. Są uprzejmi i potrafią konstruktywnie spędzać czas z ludźmi w każdym wieku – nie czują specyficznie szkolnego przymusu kontaktowania się tylko z rówieśnikami. Powiedziałabym, że wyglądają raczej na ponadprzeciętnie zsocjalizowanych. Wynika to oczywiście także z uwarunkowań rodzinnych, ale edukacja domowa co najmniej im nie zaszkodziła, a śmiem twierdzić, że pomogła w bardziej wszechstronnym i harmonijnym rozwoju.
Rodzic – nauczyciel
Czy edukacja domowa jest dla wszystkich? Ujmę to tak: edukacja domowa jest dla wszystkich chętnych. Przestała już być rozwiązaniem skrajnie niszowym, a oferta dla rodzin wybierających taki model edukacji sukcesywnie się powiększa. Niektórzy rodzice wybierają formę pośrednią, czyli nieformalne grupy, w których dzieci uczą się wspólnie. Inni dążą do całkowitego uwolnienia od typowych form szkolnych i stawiają na metody mocno alternatywne. Przybywa szkół przyjaznych edukacji domowej, wyspecjalizowanych w egzaminowaniu i oferujących dodatkowe wsparcie merytoryczne. Bardzo łatwo o kontakt z osobami doświadczonymi w tym temacie, z którymi można się spotkać, wypytać o szczegóły albo nawet zaobserwować w działaniu. I nie, zupełnie nie trzeba mieć wykształcenia pedagogicznego, żeby towarzyszyć dzieciom w procesie edukacji; trzeba mieć nieco luzu, fantazji i gotowości do chodzenia własnymi ścieżkami oraz poszukiwania informacji nie tylko w podręcznikach.
ED a edukacja zdalna
Ostatnie miesiące postawiły nas w zupełnie niespodziewanej sytuacji konieczności zorganizowania edukacji zdalnej dla uczniów szkół stacjonarnych. W związku z tym niejednokrotnie usłyszałam czy przeczytałam, że cała Polska przeszła na ED. To zupełne niezrozumienie tego, czym jest homeschooling. Edukacja zdalna została narzucona (co jest zrozumiałym rozwiązaniem na czas zagrożenia koronawirusem), a nie wybrana przez rodziców, nie bierze pod uwagę sytuacji rodzin, które są nią objęte (np. pracy zawodowej rodziców, młodszego rodzeństwa wymagającego opieki w czasie zdalnych lekcji, itp.). Nauczanie zdalne z mojego punktu widzenia jest jak mieszkanie w bloku w Bieszczadach: łączy w sobie wady obu rozwiązań. Odpowiedzialność za proces przyswajania wiedzy, która w edukacji domowej spoczywa po prostu na rodzicach, tu jest dziwacznie rozproszona. Czas, podobnie jak w szkole, poszatkowany jest na krótkie odcinki poszczególnych lekcji, ale bez żywego kontaktu z drugim człowiekiem. Testy, quizy i inne zastępniki klasówek zamiast solidnych egzaminów – zapewniam, że edukacja domowa wygląda zupełnie, ale to zupełnie inaczej, niż ostatnie miesiące pracy uczniów stacjonarnych. Raczej jak urocza leśniczówka niż blok. W tych Bieszczadach. Trzeba lubić, ale wdzięk niezaprzeczalny.
Marcelina Metera
– żona, matka pięciorga dzieci, nauczycielka, tłumaczka i redaktorka. Nieuleczalna entuzjastka pracy społecznej, dużo gada, szybko czyta i truchta po Beskidach