Rozkochał nas wszystkich w Sobie

Wychowawca | 10 września 2025

Siedem dni w Asyżu. To chyba najlepszy prezent, jaki mój najmłodszy syn mógł dostać z okazji przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Pierwszy raz za granicą, pierwszy lot samolotem i tydzień wędrowania śladami asyskich świętych w Roku Jubileuszowym, to całkiem sporo wrażeń dla moich najmłodszych synów.

Mieszkamy u sióstr franciszkanek. Dostajemy pokój z… pianinem. Wiadomo przecież, że bez pianina żyć się nie da, przynajmniej w naszej rodzinie.

Pierwsze kroki kierujemy do kościoła parafialnego, czyli do Matki Bożej Większej. Minutka drogi od naszego asyskiego domu. W czasach św. Franciszka była to katedra, a obok mieszkał biskup, przed którym Franciszek rozebrał się do naga, oddając wszystko swojemu ziemskiemu ojcu i zaczynając życie całkowicie pod opieką Ojca w Niebie. O tej nagości św. Franciszka przepięknie napisał kard. Grzegorz Ryś w swojej książce Franciszek. Życie – miejsca – słowa. Czytałam tę książkę oraz Osobisty przewodnik po miejscach niezwykłych o. Piotra Bielenina OFMConv, przygotowując nas do pielgrzymki. W Asyżu w różnych miejscach raz jeszcze wracałam z dziećmi do odpowiednich fragmentów tych książek.

Wchodzimy do kościoła, w którym modlił się Święty, bo przecież mieszkał tu zaraz niedaleko. Po prawej stronie od wejścia spoczywa ciało bł. Karola Acutisa. Przed przyjazdem do Asyżu trochę o nim wiedzieliśmy, wyjeżdżając po tygodniu mamy kolejnego świętego przyjaciela.

Siadamy przy jego przeszklonej trumnie. Taki kolega ze starszej klasy albo nieco starszy brat. Dżinsy, adidasy, bluza… i różaniec w dłoniach. Benio na każde wspomnienie o Karolu Acutisie nuci piosenkę Arki Noego Taki duży, taki mały może świętym być.

Katedra św. Rufina to kolejne miejsce, do którego będziemy zaglądać częściej. Tutaj zostali ochrzczeni Franciszek, a później także młodsza od niego o kilkanaście lat Klara. Po lewej św. Jan Paweł II, parę kroków dalej serce bł. Karola Acutisa. Karol & Karol… Klara mieszkała tuż obok katedry. W jej domu jest teraz kapliczka. Wspinamy się na dzwonnicę, żeby popatrzeć na Asyż z góry. Ale wieje tak silny i lodowaty wiatr, że z ulgą schodzimy w dół po schodach, a później wąskimi uliczkami w dół miasta, bo cały Asyż leży na stoku góry Subasio.

Idź, odbuduj mój kościół, który popada w ruinę”.

Następnego dnia wyruszamy do San Damiano. Przyjemny spacer. Nikt i nic nas nie goni. Tutaj jeszcze wrócimy. Bo to ważne miejsce. Dużo się tu działo. Tutaj Pan Jezus przemówił do Franciszka z krzyża, tutaj Klara zamieszkała ze swoimi pierwszymi siostrami i tutaj umarła. Franciszek równo 800 lat temu napisał tu Pieśń Słoneczną. Kiedy pisał to uwielbienie Stwórcy, był już tak schorowany i obolały, że prawie nic nie widział. A jednak pisał pięknie o słońcu, o wodzie… Ale ja już pierwszego dnia rozumiałam Franciszka. Też chodzę i uwielbiałam głośno Boga za to całe piękno, które tu jest na każdym kroku. Nawet jeżeli Franciszek w momencie tworzenia Pieśni Słonecznej nie widział już zbyt wiele, a może był już ślepy, to pozostała w nim pamięć o pięknie otaczającego go świata. Może nawet tym bardziej doceniał piękno tego, czego już sam oglądać nie mógł, a co zostało w jego pamięci. Jak ja go rozumiem…

W drodze powrotnej z San Damiano idziemy pomodlić się przy grobie św. Klary. Choć zmarła w San Damiano, to jej doczesne szczątki spoczywają w kościele św. Klary. Tutaj też przeniesiony został krzyż z San Damiano. Siadamy w ciszy, Benio wyjmuje z plecaczka swój szkicownik i rysuje…

Pewnie inni w tym czasie zwiedziliby dużo więcej od nas. A my? Ja czytam, Benio rysuje, Kosma dopatruje się ciekawych szczegółów, rozmyślamy, albo najzwyczajniej wpadamy w zapatrzenie, jakiś rodzaj kontemplacji… Nikt i nic nas nie goni. Wszyscy pstrykają fotki, a Benio rysuje.

Przed kościołem dzieci grają w piłę nożną, kręci się piękna stara karuzela, odpoczywamy przy fontannie. Takie zwyczajne włoskie popołudnie, a jakże urocze. Większość turystów rozjeżdża się do hoteli. Na Nieszpory do naszych sąsiadek klarysek idę już opustoszałymi ulicami, mijając nieliczne siostry także zmierzające na modlitwę. Taki jest Asyż w tych pierwszych dniach kwietnia. Pewnie latem życie będzie tu tętnić do późnych godzin wieczornych. Teraz późnym popołudniem nastaje cisza. W czasie wieczornego spaceru uliczki Asyżu są już całkowicie puste.

Kolejny dzień to znowu św. Klara i spacer do Rocca Maggiore. Cały Asyż otaczają stare mury, a w górnej części miasta znajdują się ruiny zamku. Przechodzimy wąskim przejściem do jednej z baszt. Piękny widok z jednej strony na cały Asyż, z drugiej na porośnięte lasami góry. Zwiedzanie zamku i obwarowań to dla chłopaków spora frajda i kolejna bogata lekcja architektury średniowiecza.

Drobne gesty miłości

I w końcu idziemy do grobu tego, który narobił tego całego zamieszania. To jest ważny dzień. Modlitwa przy grobie św. Franciszka, zwiedzanie Sacro Convento, czyli klasztoru franciszkanów konwentualnych. Bazylika św. Franciszka Dolna i Górna. Tutaj najlepiej widzimy, co znaczy Biblia Pauperum. Cała historia Zbawienia, cała historia Chrystusa i św. Franciszka, wymalowane na ścianach obu kościołów. Parę godzin słuchamy niezwykle ciekawych opowieści naszego przewodnika. Odwiedzając grób św. Franciszka mijamy także miejsce spoczynku Jacobiny. Ta wdowa, matka dwóch synów, była przyjaciółką Franciszka. Piekła dla niego jego ulubione ciasteczka i podobno jako jedyna miała wstęp do klasztoru braci, a on, kiedy przebywał w Rzymie zatrzymywał się w jej domu. Podobno nazywał ją bratem… To jedna z moich ulubionych historii świętych przyjaźni, w tej asyskiej krypcie zapisanych na zawsze. Widocznie te ciasteczka, jakieś płótna i inne małe gesty troski o drugiego człowieka mogą nie tylko umilać nam życie doczesne, ale mogą zaważyć na naszej wieczności.

Święte dzieci

Naszemu wędrowaniu po Asyżu wciąż towarzyszą rozmyślania i rozmowy o relacjach. Bo przecież mieszkamy w pobliżu domu św. Franciszka, w którym się wychował, a właściwie w pobliżu kościoła, który stoi w miejscu jego domu.

Decyzje Franciszka, Klary i innych o odejściu z miasta na ubocze i życiu w ubóstwie były nie do przyjęcia przez ich bogate rodziny. Gdyby jeszcze jakieś dziecko niewykształcone, z biednej rodziny wymyślało takie „dziwactwa”, ale ich dzieci były z bogatych, wpływowych rodzin. Klarę chcieli nawet siłą sprowadzić z powrotem do domu. Jak bardzo przekonujące i pociągające musiało być życie Klary i Franciszka, jeżeli młodzi, którym rodzice zabezpieczyli przyszłość, zapewnili wygodne i dostatnie życie, rezygnowali z tych wszystkich nieruchomości, pieniędzy, błyszczących, miękkich tkanin, drogich zapachów i biżuterii, i szli pod Asyż prowadzić życie ubogie i pokutne. I nic się przez te 800 lat nie zmieniło. Dzisiaj też, choć nie jest ich tak wielu, ale wciąż są młodzi, którzy pragną żyć jak Klara i Franciszek. Choć poddawani są tej samej presji, jak wtedy ci młodzi Asyżanie.

I choć rodzina początkowo próbowała Klarę odzyskać, to jednak stała się rzecz odwrotna. Jej siostry rodzone, jej mama, jej kuzyn… wszyscy poszli do zakonów. Klara była przełożoną swojej mamy, która mogła z dumą spoglądać na mądrość i niezachwianą wiarę swojej córki. Piękna jest opowieść o tym, jak Klara wobec nacierających na klasztor muzułmanów, staje przed nimi z Najświętszym Sakramentem, ratując siostry, a nawet Asyż.

Wędrując uliczkami Asyżu i wśród drzew oliwnych z każdym dniem zmniejsza się dystans 800 lat, a nawet zanika. Znowu wszyscy święci są tutaj z nami. Do tego ten młody chłopak w adidasach. Bł. Carlo, który też lubił pograć w piłkę nożną i też uczył się grać na instrumencie. I też porwała go największa Miłość.

Ukochane cząsteczki

Na zachodnim zboczu góry Subasio, ale jeszcze wyżej niż Asyż, znajduje się erem delle Carceri. Kiedyś Franciszek i jego pierwsi bracia szukali tu w szczelinach skał ciszy i odosobnienia, by słuchać Boga. Tutaj brat Rufin wymyślił, że chce zostać pustelnikiem i nie wracać do świata. Nawet w tej kwestii nie chciał posłuchać Franciszka. Bo co ciekawe, mimo że Franciszek kochał te malutkie kościółki z dala od miasta, mimo że szukał ciszy, by wsłuchiwać się w Boży głos, to jednak wracał do miasta, do ludzi, głosił kazania… Pragnienie odcięcia się brata Rufina (kuzyna Klary) rozeznał jako szatańską pokusę.

Tutaj, w eremie, o godz. 12 brat franciszkanin zaproponował Beniowi, żeby to on dzwonił dzwonami.

Z eremu jedziemy do Matki Bożej Anielskiej. W środku tego wielkiego kościoła, znajduje się malutka Porcjunkula, czyli cząsteczka. Tu najmocniej dociera do mnie, że ja odnajduję się chyba jedynie w tych cząsteczkach. I nie dziwię się Franciszkowi, który wychodząc z miasta, wędrując wśród kwiecistych łąk i gajów oliwnych, kiedy trafiał na te malutkie kościółki, chciał w nich spędzać czas na modlitwie, że przy nich budował wspólnoty. Tu umarł. Przy tej cząsteczce. Nagi na nagiej ziemi. Otoczony śpiewem braci i podobno też Jacobiny.

Piekło zamienione w Raj

Ale zanim jego ciało trafiło tam, gdzie jest teraz, to trochę wędrowało po okolicy. Najpierw z Porcjunkuli zanieśli je bracia do Klary w San Damiano, żeby mogła pożegnać się ze swoim przyjacielem, którym przed śmiercią się sporo opiekowała. Później pochowali św. Franciszka w kościele św. Jerzego, który już nie istnieje, a na jego miejscu stoi dzisiaj kościół św. Klary. Kiedy w błyskawicznym tempie wybudowano Bazylikę Dolną, tam przeniesiono ciało św. Franciszka, ale w obawie przed rozkradzeniem relikwii, Ojciec Święty kazał pochować Franciszka w nieoznakowanym miejscu, by nikt nie mógł go znaleźć. Dopiero wiele lat później, Papież zlecił poszukiwania ciała Franciszka i od tego czasu jego ciało leży tam, gdzie obecnie. I co ciekawe, bazylika św. Franciszka, wraz z przylegającym do niej klasztorem franciszkanów, została wybudowana na tzw. Diabelskim Wzgórzu. Tutaj wyrzucano śmieci z całego Asyżu, tutaj dokonywano egzekucji, tutaj działo się wszystko, co najgorsze. I na tym miejscu stanął klasztor i Bazylika najpierw Dolna, później jeszcze Górna. Przypomniało mi się, jak na chrzcie Benia w małym kościółku św. Benedykta na Wzgórzu Lasoty w Krakowie, kard. Grzegorz Ryś mówił, że to wzgórze było miejscem kultu pogańskiego i właśnie dlatego postawiono tam kościół św. Benedykta jako egzorcyzm miejsca. Tak podobnie Wzgórze Diabelskie stało się Rajskim dzięki obecności sacrum. W drodze z Porcjunkuli odwiedzamy kościół św. Piotra. Piękny.

Wdzięczność

Każdego dnia zwiedzamy dużo małych, malutkich i pięknych miejsc. Do San Damiano idziemy drugi raz. Mamy tak blisko, że moglibyśmy tam chodzić codziennie.

Codziennie przechodzimy koło Karola Acutisa.

Gdybym miała podpowiedzieć komuś cel wycieczki z młodzieżą, to zdecydowanie polecam Asyż. Gdzie indziej zobaczą tyle młodych świętych?

Niedzielna Msza św. w Sacro Convento, w kaplicy Brata Eliasza, tego, któremu Papież zlecił wybudowanie bazyliki. Piękny czas dziękczynienia za to, że mogliśmy spędzić siedem dni daleko od świata, 800 lat wstecz, ze świętymi ludźmi i z Tym, który rozkochał nas wszystkich w Sobie.

Oczywiście moglibyśmy to wszystko zobaczyć w jakieś dwa dni. Ale ja lubię wchodzić w klimat danego miejsca i jego mieszkańców. Lubię, kiedy po paru dniach ludzie zaczynają mnie pozdrawiać na ulicy, bo staję się częścią ich społeczności. Lubię, kiedy mogę usiąść gdzieś spokojnie i spędzić czas na dłuższej modlitwie, kiedy jestem zmęczona, wrócić do domu, odpocząć, nabrać sił i z radością iść dalej poznawać zakamarki, niekoniecznie te opisywane w przewodnikach.

Znaleźliśmy w mieście swoje ulubione miejsca, w których czasem godzinami nikogo nie spotykaliśmy. Po paru dniach moi synowie mieli już taką orientację w mieście, że sami biegali to tu, to tam. W moich dzieciach znowu zobaczyłam małego św. Franciszka i jego małych świętych przyjaciół. Zastanawiałam się, jakie Napomnienia napisałby swoim braciom dzisiaj. Czy odnalazłby się w tych wielkich bazylikach czy szukałby tych malutkich cząsteczek? Ja wiem…

To, że tu jesteśmy, jest dowodem na nieskończenie wielką dobroć Boga, przychodzącą do nas przez ludzi. Jest we mnie ogromna wdzięczność za każdy dzień, każdy skrawek piękna, każdy gest dobroci. W czasie Mszy Świętej w kaplicy ukrytej w samym sercu franciszkańskiego świata śpiewamy naszą Pieśń Słoneczną, wielkie dziękczynienie Bogu za wszystko, czym zostaliśmy obdarowani i za każdego, kto zechciał być narzędziem w Jego rękach.

Trudny to był powrót. I nie jestem pewna, czy w ogóle w pełni nastąpił. Ciągle sprawdzamy pogodę, jaka dzisiaj będzie w Asyżu i ciągle mamy rozłożoną mapę miasta, i wciąż gdzieś wędrujemy asyskimi uliczkami i polami…

Alina Sikorska – muzyk i muzykolog, publikowała m. in. w miesięczniku „List” oraz w magazynie muzycznym „Ruah”, redaktorka książki “Dzieci królestwa” kard. Grzegorza Rysia, mama sześciorga dzieci. Od 2020 prowadzi na Facebooku bloga PIĘKNO KOBIET

fot. A. Sikorska